10/08/2015

Lawendowa woda świeżości doda!

Cześć Kochani! :)

Nie pamiętam kiedy ostatnio gościł u mnie drogeryjny tonik. Już jakiś czas temu przerzuciłam się na naturalną pielęgnację twarzy (od czasu do czasu przełamywaną aptecznymi kosmetykami) i dostępne w drogeriach toniki przestały mi odpowiadać, a na ich miejsce wskoczyły hydrolaty, płyny czy wody na bazie naturalnych składników. Ostatnio dna dobija jeden z tego typu produktów, a mianowicie woda lawendowa, Fitomed. Zapraszam na recenzję lawendowej alternatywy dla toniku ;)
Produkt znajduje się w buteleczce, wykonanej z ciemnego plastiku, o pojemności 100 ml.
Nakrętka zaopatrzona jest w taki "dzióbek", przez który można delikatnie dozować odpowiednią ilość produktu. Otwiera się on "klikiem", ale szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia jak się nazywa ten rodzaj zamknięcia ...
Skład wody lawendowej przedstawia się następująco:
Lavandula Angustifolia Flower Water, Sodium Benzoate, Gluconolactone, Calcium Gluconate.
 Moja opinia:
- woda pięknie i prawdziwie pachnie lawendą! jest to dokładnie taki sam zapach, jaki roztacza świeża lawenda, a więc nie jest on ciężki i duszący, a lekki, słodki, ale intensywny; taaak, bardzo lubię ten zapach i jestem nim w pełni usatysfakcjonowana;
- używam jej jako toniku, wylewając nierozcieńczony roztwór na wacik, a później przemywam nim twarz, dla mnie stężenie w buteleczce jest odpowiednie;
- woda ta przede wszystkim doskonale odświeża buźkę i przynosi ukojenie zmęczonej cerze, świetnie spisywała się podczas upałów (ktoś jeszcze o nich pamięta !? :p) 
- twarz po jej użyciu, staje się "pobudzona", co jest szczególnie pożądane rankiem ;) i odpowiednio przygotowana do dalszych etapów pielęgnacji;
- woda nie zostawia na skórze tłustej czy lepiącej warstwy, skórze po jej użyciu pozostaje gładka, delikatna i świeża;
- nie zauważyłam wpływu owej wody na stan cery- woda nie przyczyniła się do mniejszej liczby niedoskonałości czy też szybszego ich gojenia się, ale też w żadnym stopniu nie zaszkodziła mojej buźce- nie odnotowałam żadnych wysypów po niej, czy podrażnień'
- można dodawać ją do glinkowych maseczek i wtedy relaks z maseczką uprzyjemnia piękny, lawendowy zapach. 
Podsumowując: woda lawendowa jest dla mnie świetną alternatywą toniku, z tym, że znacznie bardziej zbliżoną do natury. Od tego typu produktów nie oczekuję cudów, chcę, aby przygotowywały skórę do dalszych etapów pielęgnacji oraz odświeżały twarz, co też od wody lawendowej uzyskałam. Dodatkowo cieszy ładny zapach produktu :)

Cena: 12zł/100 ml 
Dostępność: FitoTeka

Znacie tę wodę?
Używacie tego typu produktów, czy może wolicie "tradycyjne" toniki? 

10/05/2015

Olejowanie twarzy: OLEJ Z PESTEK MALIN, doskonały olej dla cery problematycznej.

Witajcie!

Niejednokrotnie wspominałam, że jestem ogromną fanką stosowania olei w pielęgnacji. Używam ich zarówno na włosy, ciało, jak też i raczę nimi moją buźkę. O ile włosy i ciało raczej lubią się ze wszystkimi olejami (w przypadku włosów najwyżej w ogóle nie reagują, jeśli olej im nie przypasuje), tak moja problematyczna cera na źle dobrany olej reaguje ... wysypem. Wiele dostępnych olei ma wysoki potencjał komedogenny i nie było łatwe znalezienie oleju, który nie zapychałby skóry mojej twarzy. Jednak niełatwe nie oznacza niemożliwe. Jest taki olej, który moja buźka wręcz uwielbia i jest to olej z pestek malin.
Do buteleczki, w której znajduje się olej dołączona jest karteczka z informacjami na jego temat.
Olej znajduje się w buteleczce o pojemności 50ml, wykonanej z ciemnego szkła.
Pod plastikową nakrętką znajduje się niewielkich rozmiarów otwór. Olej z buteleczki wydostaje się kropelkami, nie ma więc obaw, że przez przypadek wylejemy sobie na dłoń pół butelki.
Olej ma mocno żółty kolor.
Moja opinia:
Olej, jak to olej, ma oleistą konsystencję. Bezpośrednio po aplikacji na skórę zostawia tłustą warstewkę, jednak, jak na olej wchłania się dość szybko. Należy on do grupy olei schnących i choć do całkowitego matu się nie wchłania, to jednak twarz nie świeci się po nim. 
Ja na swoją buźkę aplikuję ok. trzech kropelek owego specyfiku. Jest to bardzo wydajny produkt, jeśli chodzi o pielęgnację twarzy, bo wystarcza niewielka ilość, by owy obszar olejem uraczyć. Czasem olej łączę z kropelką lub dwiema kwasu hialuronowego, którego olej z pestek malin jest świetnym nośnikiem. 
Czy oleje nawilżają? Myślę, że jeszcze nie ma jednego, jasno określonego stanowiska w tej kwestii. Jedni uważają, że tak, inni zaś twierdzą, że nie. Ja należę do grupy tych pierwszych. Według mnie olej ten nawilża skórę. Używając go na noc, rano budzę się z nawilżoną, wypoczętą buźką. Skóra staje się miękka w dotyku. Regularne stosowanie oleju poprawiło koloryt mojej skóry, wygląda ona zdrowiej i promiennie. Olej ten ma jeszcze jedną, istotną dla mnie cechę, otóż dobrze radzi sobie z łagodzeniem podrażnień, czy zmian skórnych. Oczywiście nie rozjaśnia ich, ale przyśpiesza gojenie. Olej ów nie ma złego wpływu na cerę, choć moja twarz, jak już wspominałam niejednokrotnie, jest podatna na zapychanie i generalnie jej pielęgnacja to spore wyzwanie- olej z pestek malin podołał tej misji ;)
Wspominałam, że zdarza mi się dodawać do oleju odrobinkę kwasu hialuronowego. Kwas hialuronowy w tej mieszance wzmacnia nawilżające właściwości oleju i poprawia napięcie skóry. Przyspiesza też wchłanianie oleju.
To jeszcze nie koniec tego, co o oleju tym chcę Wam powiedzieć. Otóż, być może Was zaskoczę, ale olej ten nadaje się pod makijaż! Zdarza mi się, że nakładam olej pod podkład mineralny i ten duet to całkiem zgrana para. Podkład rozprowadza się bardzo dobrze, "przylega" do buzi i trzyma się bez zastrzeżeń. Choć pod makijażem mam olej, to fakt ten nie wzmaga błyszczenia się twarzy.
W mniej słonecznie dni olej z pestek malin zastępuje mi krem z filtrem, gdyż posiada on filtr UVA i UVB o SPF 28-50. W tą górną granicę tak nie do końca bym wierzyła, dlatego na mocne słońce jednak aplikuję na twarz krem z filtrem. Natomiast gdy słońce mniej przypieka, olej najwidoczniej radzi sobie z ochroną przed promieniami, gdyż buźka mi się nie opaliła- innego sposobu na zbadanie właściwości ochronnych nie znam :P
Co do zapachu, to olej ów nie pachnie malinami, nie ma w nim owocowej nuty. Raczej jest to woń czegoś suszonego- może tak pachną pestki z malin? Mnie ten zapach nie przeszkadza, jednak mojemu Mężowi bardzo się nie podoba.
I to by było chyba na tyle. Recenzja obszerna, ale olej ten zasłużył, by o nim pisać i pisać. Miejmy na uwadze, że ja odniosłam się jedynie do jego właściwości, jakie zaobserwowałam stosując go na buzię, a można przecież używać go na całe ciało oraz olejować nim włosy. 
Olej z pestek malin okazał się idealnym olejem do cery problematycznej, skłonnej do zapychania. 

Na koniec chciałabym zwrócić Waszą uwagę na to, jaki olej kupujecie. By cieszyć się jak najlepszymi właściwościami tego typu produktu, warto postawić na olej zimnotłoczony, surowy, nierafinowany. Zastanawiacie się jaki olej wybrać dla siebie? Naturalne oleje kosmetyczne ma w swojej ofercie firma ELAMO.
Cena: 26zł/50ml
Dostępność: Elamo

Używacie olei w pielęgnacji twarzy?
Znacie olej z pestek malin?
Jakie są Wasze ulubione oleje? 

10/01/2015

Sierpniowo-wrześniowe podsumowanie zdjęciowe.

Cześć Kochani! :)

Bardzo lubię końce/początki miesięcy,  a to za sprawą tego, że na blogach pojawia się wiele ciekawych postów, różnych niż recenzje kosmetyków. Chętnie przeglądam ulubieńców miesiąca, zakupy, czy też mixy zdjęciowe, z których coś więcej mogę dowiedzieć się o blogowych znajomych. 
W sierpniu u mnie takie zestawienie zdjęć się nie pojawiło, bo w sumie nie było ich zbyt wiele, dlatego postanowiłam połączyć zdjęcia sierpniowe z wrześniowymi i dziś zapraszam Was na szybki przegląd tych dwóch miesięcy. 

Sierpień rozpoczął się intensywnie, a to za sprawą wesela. Oczywiście zapomniałam wziąć aparatu i zdjęcie robione było niedopitą flaszką wódki, w dodatku fotograf był po kilku głębszych i stąd taka niewyraźna fotka, którą dodatkowo zepsuł mój Mąż swoją przygłupawą miną, ale to mnie nie dziwi, bo On mi zawsze psuje zdjęcia :P Wyraźnie, czy nie, zdjęcioszko z wesela jest !
Nie wiadomo skąd, u sąsiada w sadzie pojawił się żółwik.
Spędziliśmy wspaniały weekend w Warszawie.
Fotografowałam akrobacje ważki ...
... i spotkałam jakiegoś mega dziwnego stwora. Wie ktoś co to?
Domowa pizza królowała nie raz ;) Nie wygląda powalająco, ale za to jak smakuje!
Byliśmy też na chrzcinach i mój Mąż po raz kolejny dostąpił zaszczytu bycia Chrzestnym.
Obchodziliśmy też roczek mojej Chrześnicy.
A jak w tak zwanym międzyczasie zbierałam maliny, zbierałam maliny i ... zbierałam maliny.
Bardzo, bardzo dawno już nie kupowałam kosmetyków, ani nic z nimi związanego- tak, wreszcie zużywam zapasy i idzie mi to całkiem nieźle. Jednak zaistniała potrzeba kupienia kilku rzeczy do walki o ładną cerę (znów coś mi buźka świruje i nie wygląda najlepiej) i skusiłam się na kilka rzeczy z BU. Jeśli chcecie wiedzieć więcej o moich zakupach mogę przygotować osobny post.
A skoro jesteśmy już przy nowościach, to wreszcie, od dawien dawna, udało mi się coś wygrać i to w dodatku nie byle co! Organiczne masło shea w ceramicznym słoiczku.
We wrześniu zakończyliśmy budowę NASZEGO DOMKU, która trwała od końca kwietnia. Jeszcze w tym roku planujemy wstawić okna, ale to pewnie już bliżej zimy. 
Kupiłam też coś, za co pewnie spotka mnie lincz :P Haha, tak, to jest COŚ, co pewnego pamiętnego dnia, szturmem podbiło wszystkie internety. Każdy pędził po TO do Biedry jak szalony, bo ludzie wykupywali jak karpia przed Wigilią. Lecz ja nie miałam na TO ciśnienia, nie poleciałam do dyskontu na "B" o 7.00 rano. Ja natrafiłam na te COSIE przypadkiem i to tydzień po wielkiej ich premierze. Ostatnie opakowanie, w kolorach pasujących do mojego pokoju... Przypadek? Nie sądzę. Dlatego skusiłam się, by TO kupić! I nie żałuję, fajnie sobie świecą, pełnią funkcję lampki nocnej :D
A mojemu Mężowi sprawiałm taką super kozulkę. I wiecie co powiedział? "Sama SE ją noś". Nie spodobała mu się :( Ale z drugiej strony to dobrze, nie czuje się przegrany w małżeństwie :P
A skoro przy małżeństwie jesteśmy, to we wrześniu obchodziliśmy drugą rocznicę ślubu. I mój Ślubny obdarował mnie pięknymi kwiatami i równie ślicznymi kolczykami :)
I takim miłym akcentem zakończam rozkminy sierpniowo-wrześniowe :)

A jak Wam minął wrzesień?
Cieszycie się, że nastała jesień?

9/28/2015

Jesień witam zapachami lata- Party Lite.

Hejka! :)

Już od kilku dni mamy jesień. Bardzo lubię tę porę roku, ma swój urok bez względu na to czy świeci słońce, czy pada deszcz. Jednak czasami wracam do letnich dni- wspomnieniami i ... zapachami. W tym drugim pomaga mi Trio Świec Party Lite.
Zestaw zawiera trzy świece: Punch Coco (pomarańczowa), Skinny Sipping (zielona) i Beach Baby (czerwona). Wszystkie znajdują się w szklaneczkach wykonanych z dość grubego szkła. 

BEACH BABY
Czyli baryłka czerwona, to dla mnie zapach, który łączy w sobie śmietanę i truskawki. Były kiedyś takie cukierki Alpenliebe, właśnie śmietanowo- truskawkowe i pachniały identycznie! Po odpaleniu tej świecy po raz pierwszy, od razu przypomniały mi się te słodkości ;) Zapach nie jest duszący i ciężki, nie jest też nader słodki. Słodycz, którą ta świeca roztacza wokół, ma w sobie coś lekkiego i orzeźwiającego.

SKINNY SIPPING
Czyli świeca zielona, jest moim ulubionym zapachem z tej trójki. Jest to zapach owocowy, ale jednocześnie mocno rześki. Niewątpliwie jest to kompozycja kwaśnych owoców, z nutą czegoś słodkiego. Po odpaleniu w mieszance tej wyczuwalna jest również (jednak bardzo delikatnie) męska nuta, która nadaje świecy charakteru. Z czym mi się kojarzy ów zapach? Z letnią wędrówką w upalny dzień, w cieniu bambusowych liści ;)

PUNCH COCO
Czyli pomarańczowa baryłka, to najsłodszy zapach zestawu. Kokos i mango? Być może to te zapachy charakteryzują tę świecę, jednak dla mnie jest ona bardzo trudna w rozpoznaniu charakterystycznych nut. Niemniej zapach świecy jest bardzo słodki, według mnie trochę zbyt słodki, brakuje tu typowej dla owocowych zapachów świeżości. Czym się wyróżnia? Zawsze gdy ją palę mam ochotę wszamać coś słodkiego, oooj, pobudza ów zapach kubki smakowe ;)

Wszystkie trzy świece roztaczają swój zapach delikatnie, aczkolwiek wyczuwalnie. Nie jest tak, że po pól godziny palenia, trzeba je gasić, bo powietrze jest zbyt ciężkie. Zapach nie kumuluje się, ładnie wypełnia sobą przestrzeń wokół. Po zgaszeniu świecy, wonie są wyczuwalne jeszcze przez jakiś czas. Jest jednak coś, co mi się w nich nie podoba. I nie o zapachy tu chodzi. Domyślacie się? Jeśli nie, to już Wam wyjaśniam. Otóż, nie bardzo przypadły mi do gustu te malunki, które są na szklaneczkach. Według mnie są one nieco dziecinne ;) A tak poza tym to świece oceniam bardzo wysoko, ich jakość mnie w pełni zadowala. Każda z tych baryłek kryje w sobie zapachy lata, do których chętnie będę wracać jesienną i zimową porą. 

Lubicie letnie zapachy jesienią? 
Czy może na tę porę roku macie zarezerwowane inne wonie?
Znacie świece Party Lite?

9/24/2015

Zawartość mojej wyjściowej torebki. Czyli co, oprócz Męża, zabieram ze sobą na imprezy okolicznościowe ;)

Cześć Skarby Kochane!

Torebka ... to chyba najbardziej owiana legendą część kobiecej garderoby. Nawet niektórzy uczynili ją obiektem żartów, chyba nie bez powodu ;) Dziś skupię się na torebce wyjściowej, która do najbardziej pojemnych nie należy, dlatego należy rozsądnie zaplanować, co w niej umieścić. Ja mam swój "stały zestaw", który zabieram praktycznie na każde wesele, chrzciny, czy inną imprezę okolicznościową. Co zawiera moja wyjściowa torebka? Dowiecie się poniżej, zapraszam.

Moja kopertówka jest co prawda sporych rozmiarów, ale i tak muszę uważać, by nie nałożyć do niej zbyt wiele, gdyż będzie prezentowała się nieestetycznie. A gdyby ktoś na weselu zobaczył taką wypchaną torebkę, to by pomyślał, że gwizdnęłam flaszkę i DYSKRETNIE chcę ją wynieść w torebce i wypić w samotności do lustra w domu.
Zatem najczęściej na okolicznościowe imprezy zabieram ze sobą taki oto zestaw:

1. SZCZOTKA DO WŁOSÓW
Najlepiej taka, która zajmuje mało miejsca, ja mam składaną, którą wieeeki temu zamówiłam w Avonie. Na wesela najczęściej śmigam w rozpuszczonych wyprostowanych włosach, bo czemu niby miałabym nie pokazać światu swoich pięknych, lśniących i zadbanych kudełków? Dooobra, prawda jest taka, że skąpię na fryzjera :P Ale jak to w tańcu bywa, włosy, nawet misternie wyprostowane, mogą się potargać, zwichrować, a nawet skołtunić, więc aby nie straszyć ludzi szopą, w podskokach biegnę do łazienki i czeszę mój włosowy dobytek, by znów wyglądać jak człowiek.

2. DEZODORANT W CHUSTECZCE
Przed wyjściem zawsze wypsikam się tradycyjnym antyperspirantem, ale choćby nie wiem, jak dobry on był, nie da rady zapewnić 100% ochrony podczas weselnych tańców i swawoli. A jak do tego dojdzie jeszcze wódeczka, czy inne trunki, to pocenie wzmożone. Bynajmniej nie zamierzam z tego powodu tańczyć z rękoma sztywno ułożonymi wzdłuż linii ciała. Idę sobie w dyskretne miejsce, chusteczką oczyszczam miejsca pod pachami i znów mogę cieszyć się świeżością. Chusteczki, które ja posiadam są marki Cleanic i znajdziecie je chociażby w Rossmannie.

3. BIBUŁKI MATUJĄCE
Nie po to siedzę od samego rana przed lustrem i dopracowuję każdy szczegół makijażu, by po paru godzinach lica me wyglądać miały na nieumalowane. Gdy czuję, że buźka zaczyna mi się pocić, co wróży świecenie większe od rac na torcie weselnym, udaję się do toalety, by tam doprowadzić twarz do ładu. Kilka bibułek i twarz jak świeżo umalowana. Dostępne są one praktycznie w każdej drogerii, kosztują niewiele, a zdecydowanie poprawiają prezencję twarzy. 

4. LUSTERKO
Najlepiej składane, żeby się nie potłukło, bo na co komu 7 lat nieszczęścia? W łazienkach, co prawda, właściciele lokali mają zwyczaj wieszać lustra, ale takie podręczne lustereczko warto mieć ze sobą. Dlaczego? Chociażby dlatego, żeby nie latać co pół godziny do toalety, by sprawdzić czy makijaż jest na swoim miejscu. Mając lustereczko można dyskretnie zerknąć na swą facjatę, nawet siedząc przy stole, ale podkreślam by robić to dyskretnie (przy punkcie 7 powiem dlaczego). Można co prawda zapytać swojego chłopa "Nie rozmazałam się?", ale on na bank odpowie "Nie, nie kochanie, wszystko okej", bo bardziej będzie pilnował, aby go kolejka nie ominęła, niż dostojnej prezencji swej Pani. A Pani, wierząc mu, żyła będzie w nieświadomości, że pomadka nagle zaczęła pełnić funkcję konturówki do ust.

5. POMADKA
Bez pomalowanych ust na większe imprezy się nie ruszam, dlatego na wszelki wypadek wolę mieć pomadkę w torebce, by móc co nieco poprawić, jeśli zajdzie taka potrzeba. Akurat ta pomadka ze zdjęcia jest niezniszczalna i właściwie rzadko kiedy zdarzyło się, by zaistniała konieczność poprawki makijażu ust. Jednak wolę ją mieć ze sobą. I teraz ważna uwaga: pomadki NIE poprawiamy przy stole. Nie, nie, nie. Byłam raz na weselu, gdzie laska wywaliła na stół lustereczko, z gracją starła pozostałości szminki i nałożyła ją na nowo. No doprawdy, szkoda, że sobie jeszcze kielicha nie walnęła, między pomalowaniem jednej wargi, a drugiej. Także pomadkę warto mieć w torebeczce, by w razie konieczności, w toalecie dokonać poprawek. 

6. ODPLAMIACZ KIESZONKOWY
Na imprezach okolicznościowych zazwyczaj jest sporo jedzenia, no chyba, że organizatorzy są chytrzy, to już nie jest dużo. No, ale tak czy tak, zawsze istnieje ryzyko ubrudzenia się czymś. O ile ja poruszam się z wdziękiem i gracją, tak mój nieokrzesany Mąż stwarza poważne zagrożenie dla czystości ubrań :P Nie zamierzam z tego powodu pędzić do domu, by mógł sobie przebrać koszulę (którą notabene ja musiałabym mu wyprasować), bo poplamił tę, w której był. Mam w torebce odplamiacz kieszonkowy Pure Queen i tym atakuję plamę. Warto mieć przy sobie ten gadżet, by szybko móc przywrócić poplamione ubranie do stanu używalności. Odplamiacz kieszonkowy jest dostępny w całej sieci Super-Pharm oraz na wybranych stacjach Orlen, a kosztuje ok. 16zł. 

7. PLASTRY
Wiadomo, nikt normalny na imprezę nie idzie w świeżo kupionych butach, najpierw musi odbyć się proces zwany rozchodzeniem. Ale nawet wysłużone buty potrafią obetrzeć stopy, nabawić odcisków. I co dalej? Impreza popsuta? Nieee, nie ma mowy, żebym zdjęła szpilki z nóg! Dlatego na takie sytuacje mam w torebce plastry Salvequick: na pęcherze/otarcia oraz zestaw na skaleczenia. Plastry przydać się mogą nie tylko na poranione stopy, ale również mogą ocalić czyjś skaleczony palec, będący wynikiem niezdarnego posługiwania się nożem i widelcem (ciężka sztuka), bądź przydać się, by zakleić usta zbyt rozgadanej sąsiadce przy stole ;) Dużo miejsca nie zajmują, a potrafią przyczynić się, by całą imprezę balować w szpilkach, ku zdziwieniu innych Niewiast, już od kilku godzin śmigających na imprezie w balerinach.

To jeszcze nie jest cała zawartość mojej torebki, na zdjęciu brakuje:
TELEFONU- mam Nokię 3310 i trochę wstydzę się, by ją pokazać :P
CHUSTECZEK HIGIENICZNYCH- mogą się przydać, ale w domu przydały mi się tak bardzo, że akurat nie mam żadnej paczki, bym mogła umieścić na zdjęciu;
PUDRU- ... why? chyba dlatego, że nie mam kompaktowego. Polećcie jakiś, plis!

A jakie rzeczy znajdują się w Twojej wyjściowej torebce?

P.S. To na zdjęciach to wcale nie są kule świecące z Biedronki, to fatamorgana (zbiorowa).