6/30/2014

Orzeźwienie ma zapach lawendy :)

Hej Skarby!

Podczas letnich, upalnych dni bardzo często sięgam po różne "zraszacze" do twarzy. Najczęściej jest to woda termalna w sprayu, którą mogę sobie "psiknąć" także na makijaż, ale będąc w domu paraduję bez "mejkapu" i wtedy wspomagam się specyfikami, które dodatkowo oczyszczą moją buźkę w ciągu dnia. Woda różana, toniki itp. często idą w użycie. Ostatnio do grona letnich zraszaczy buźki dołączył płyn lawendowy do twarzy, Fitomed.
Od producenta:
Skład:
Płyn mieści się w plastikowej, przeźroczystej buteleczce, o pojemności 200ml. Butelka zaopatrzona jest w "psikacz", który zdecydowanie ułatwia użytkowanie produktu. 
 Produkt ma ciekawy kolorek- przeźroczysty fiolet.
Moja opinia:
- higieniczna i wygodna forma aplikacji- płyn rozpyla się na twarz w postaci delikatnej mgiełki
- przyjemny zapach- nigdy specjalnie za zapachem lawendy nie przepadałam, ale w tym wypadku podoba mi się, jest świeży, lekki
- bardzo wydajny ( chociażby w porównaniu do toników, które przed użyciem wylewa się na wacik)
- świetnie odświeża twarz- za to go najbardziej UWIELBIAM! nie wyobrażam sobie bez niego letniego, upalnego dnia, a trzymany w lodówce, to już w ogóle robi dobrą robotę ;)
- ma działanie kojące- dobrze spisuje się, gdy twarz jest podrażniona (a to u mnie latem częsty problem)
- nie pozostawia na buzi tłustej, czy lepiącej warstwy
- buźka spryskana nim i przetarta wacikiem zostaje dobrze oczyszczona z zanieczyszczeń
- płyn poprawia koloryt twarzy- znika szarość, cera nabiera blasku
- jest łagodny dla skóry- nie podrażnia, ani nie uczula 
- można nim utrwalać makijaż, zapobiegać zasychaniu maseczki glinkowej, jednocześnie sprawdza się jako tonik- jest bardzo uniwersalny
Jeśli chodzi o stan cery (pory, zaskórniki itp.) to nie zauważyłam, aby płyn ten miał na to jakikolwiek wpływ- nie pomaga, ale też nie szkodzi. Jednak mimo to polubiłam się z nim- ładnie pachnie, doskonale odświeża, nadaje cerze blasku. 
To lato będzie należało do niego! :)
Cena: 11-12zł
Dostępność: strona producenta, FITOTEKA lub stacjonarnie, a gdzie? KLIK!

Znacie ten płyn?
Czym "ratujecie" twarz podczas upałów? ;)

Buziaki! :*

6/29/2014

Bo to MASKA, a nie krem.

Hej, heej :)

Sezon na sandałki i klapki w pełni, a więc trzeba szczególnie zadbać o piękny wygląd stóp. Pedicure jak najbardziej wskazany, jednak nawet pomalowane pazurki niewiele zdziałają, gdy stopy nie są odpowiednio wypielęgnowane, nawilżone. Na rynku jest mnóstwo specyfików, mających na celu zadbać o piękno stóp i jeden z nich chciałabym Wam przedstawić. Dzisiejszym bohaterem posta jest regenerująca i pielęgnująca maska do stóp, Laura Conti, którą przywiozłam ze sobą ze spotkania blogerek w Puławach.
A co kryje się w tym tekturowym pudełeczku?
Producent o masce pisze tak:
Skład:
Maska mieści się w zakręcanej tubce o pojemności 50ml.
Kolor maski to biel.
Moja opinia:
Zacznę może od zapachu, który jest nieco ciężkawy- taki mentolowy, w dodatku sztuczny, no mnie nie zachwycił, na szczęście szybko się ulatnia. Konsystencja maski, jest typowa dla kremów- nie za rzadka, nie za gęsta, po masce spodziewałam się, iż będzie bardziej zwarta. Jednak taka, a nie inna gęstość jest plusem, gdyż maska bardzo dobrze rozprowadza się na stopach i nie ma problemów z wyciśnięciem jej z tubki. Cienka warstwa wchłania się szybciutko (gdybyśmy chcieli stosować ją jako krem), jednak ja nakładam grubszą warstwę, a na to skarpetki, więc średnio mnie interesuje jak szybko się maska wchłonie, gdyż ja i tak zmykam spać ;) Raz zastosowałam ją jako krem, bez skarpetek, wsmarowując niezbyt wiele, jednak efekty były marne, więc pokornie powróciłam do używania jej zgodnie z zaleceniami producenta. Stosując maskę na noc, po kilku dniach zauważyłam znaczną poprawę wyglądu i stanu moich stóp. Przede wszystkim zmiękczył się dość twardy naskórek na piętach. Stopy zostały odpowiednio nawilżone, przyjemne w dotyku. Wizualnie też prezentują się lepiej niż przed stosowaniem maski. Co do antyseptycznych walorów maski- nie zauważyłam nic takiego u siebie, ale nie mam problemu z potliwością stóp- wręcz przeciwnie są za suche ;P
Pojemność maski jest niewielka, jednak jest to produkt wydajny i ta niewielka tubka wystarczyła mi na dłuższy czas. Ciężko mi określić dokładnie na ile dni, ponieważ w czasie upałów jej nie używałam, bo niewytrzymaniem byłoby spanie w skarpetkach :P I tu rodzi się konkluzja, iż maska ta nie jest odpowiednim produktem na gorące dni. No chyba, że są osoby, które śpią w skarpetach cały rok, to OK ;)
Podsumowując, z efektów jestem zadowolona i nie wykluczam, że powrócę do tego produktu, jednak gdy nadejdą czasy spania w skarpetach, bo bez skarpetek nie ma sensu jej używać, gdyż nie widać jakiegokolwiek jej działania. 
Cena maski wraz ze skarpetkami: ok. 14zł
Dostępność: Rossmann, drogeria internetowa Beautik

Znacie tę maskę?
Czym pielęgnujecie swoje stópki?

Buziaki! :*

6/27/2014

"Słitaśny" róż!

Hejka!

Latem na moich pazurkach goszczą przeważnie jasne, radosne kolorki. Jednym z nich jest róż. O ile kiedyś nie przepadałam za tym kolorem, tak teraz okazuje się, że mam kilka lakierów w różnych odcieniach różu. Do tej kolekcji należy m.in. piaskowy lakier Wibo Candy Shop o numerku 2, czyli taki "słitaśny" róż ;)
Lakier mieści się w kanciastej buteleczce o pojemności 8,5ml. Pędzelek jest standardowy, dobrze się nim maluje.
Początkowo dziwnie malowało mi się nim pazurki, bo brakowało mi tego poślizgu, który towarzyszy przy malowaniu pazurków lakierem niepiaskowym. Ale da się do tego przyzwyczaić. Lakier ten nie smuży, nawet jak maluję paznokcie na szybko, to tworzy się równa powierzchnia. Jedna warstwa już nieźle się prezentuje, jednak przy dwóch efekt jest dużo ładniejszy. Lakier bardzo szybko schnie, przy obu warstwach, co jest dużym plusem. Trzyma się ok. 4 dni, więc całkiem nieźle. Największa jego wada- ciężko się zmywa ;/ A cena to ok.7zł. Uważam, że warto w niego zainwestować- fajny efekt, niezła jakość, przyjemna cena. 

A na pazurkach wygląda tak:
I jak się Wam podoba ten "słitaśny" kolorek?
Macie jakiś lakier z serii Candy Shop?
Lubicie piaskowe lakiery?

Pozdrawiam! :) :*

6/26/2014

Kredka do oczu w kolorze brąz i WYNIKI rozdania!

Hej Kochani ;)

Wiele kobiet nie wyobraża sobie makijażu bez użycia kredki czy eyelinera. Ja do takich nie należę, ponieważ eyelinerem nie umiem się posługiwać, a kredka odbija mi się zazwyczaj na powiece (tak, zaliczam się do tych "szczęśliwców" z opadającą powieką). Niemniej ostatnimi czasy kreska nad linią mych rzęs gościła, a wszystko za sprawą kredki do oczu, NAOMI.
Jest to numerek 05, czyli brąz.
NAOMI to rodzima marka kredek kosmetycznych w oprawie z drewna. Dzięki zastosowaniu najwyższej jakości pigmentów oraz nowoczesnej bazy, kreska rysowana tą kredką jest gładka, precyzyjna, trwała i wodoodporna.
Kredka ma odpowiednią miękkość, nie ma problemów z narysowaniem nią kreski na powiece, ale jednocześnie jest dostatecznie twarda i "nie gubi" swoich kawałków w trakcie aplikacji. 
Kreska namalowana owa kredką trzyma się na powiece cały dzień, nie traci intensywności. Zaskoczeniem dla mnie jest to, że nie odbija się ona na mojej opadającej powiece i przypuszczam, że ma na to wpływ fakt, iż kredka jest wodoodporna. Trwałość jak na kredkę jest zaskakująca i przyznam, że głównie za to ją polubiłam. Poza tym nie podrażnia ona moich oczu, ani nie powoduje reakcji alergicznych.
Na oku daje delikatny, naturalny efekt, dla mnie idealny na dzień.
Dostępność: Epiekna24.pl
Cena: 3zł

Kolejny raz przekonałam się, że tanie nie znaczy złe ;) 

A czy w Waszym makijażu kreska na powiece jest elementem obowiązkowym?
Wolicie kredki, czy eyelinery?

                                                                                                                                                                     
I jeszcze mam dla Was wyniki rozdania z PartyLite.
Niewiele osób się zgłosiło, zdobyłyście w sumie 70 losów.
Maszyna losująca wygenerowała numer ... 55
A pod tym numerem kryje się los, należący do ...
Gratuluję Moniko, to właśnie Tobie letnie wieczory będą umilały zapachy PartyLite :)
Spodziewaj się wiadomości ode mnie :)

A pozostałym dziękuję za udział i zapewniam, że to nie ostatnie rozdanie/konkurs :)

Pozdrawiam! :*

6/25/2014

Przyjemne mleczko, o dziwnym zapachu ;)

Hejka!

Latem zużywam hektolitry balsamów, maseł i innych różnorakich mazidełek do ciała, mających na celu nawilżyć moją skórę. Słońce daje się skórze we znaki, dlatego o tej porze roku dbam o nią szczególnie. Ostatnio, moim sprzymierzeńcem o piękną i nawilżoną skórę jest mleczko do ciała na bazie owocu granatu, Dr.Organic.
Organiczne Mleczko do Ciała Owoc Granatu
Nawilżające mleczko stworzone na bazie organicznego granatu zawiera również aloes, masło kakaowe, masło shea, oliwę z oliwek, olej słonecznikowy, mech irlandzki, witaminy A i E. Jest to nietłusta formuła regenerująca komórki naskórka, stworzona, aby zintensyfikować nawilżenie wewnątrzkomórkowe, oraz poprawić ogólny wygląd skóry. Pozostawia skórę naturalnie gładką, delikatną i całkowicie zregenerowaną.
Nie wiem jak Wy, ale ja jestem zachwycona składem, rzadko kiedy zdarza się, żeby coś było przed wodą,
a tu proszę- sam Aloes, nono!

Mleczko mieści się w tubie o pojemności 200ml.
Zamykana jest ona na "klik", nie ma problemów z wydobyciem produktu. 
Produkt ma białą barwę, a jego konsystencja jest dość gęsta.
 Moja opinia:
Zacznę może od zapachu, który jest dość specyficzny- z jednej strony świeży, bardzo naturalny, ale połączenie woni owocu granatu z zapachem aloesu (które to oba zapachy są dość mocno wyczuwalne), jest troszkę dziwne- to chyba najlepsze określenie na zapach tego mleczka :P Jednak da się przyzwyczaić do tego zapachu nie jest on duszący, ani też nie przyprawia o mdłości. Zdziwiła mnie mocno konsystencja tego mleczka, gdyż jak na mleczko, jest ono dość gęste. Konsystencja jest treściwa, ale jest ono takie hmmm... mokre? Wiecie o co mi chodzi- z jednej strony gęstawe, ale jednocześnie na tyle lekkie, że rozprowadza się bezproblemowo, a przy tym wiele go nie trzeba- co wpływa na dobrą wydajność produktu. Produkt wchłania się bardzo szybko. Mleczko na ciele pozostawia delikatną powłoczkę, jakby ochronną warstwę, ale nie jest ona tłusta czy lepiąca. Produkt ten bardzo dobrze nawilża skórę, nadaje jej miękkości. Używam go raz dziennie- wieczorem i jest to zupełnie wystarczające. Skóra jest odpowiednio zadbana, odżywiona, nie mam potrzeby, aby dodatkowo nawilżać łokcie, czy kolana. 
Podsumowując, produkt spełnił moje oczekiwania, jakie stawiam specyfikom do pielęgnacji ciała- dobrze nawilża i odżywia skórę. Jeśli miałabym mu coś do zarzucenia, to jedynie ten dziwny zapach, choć przyzwyczaiłam się w sumie do niego- co nie znaczy, że polubiłam ;)

Cena: 39,95zł
Dostępność: online KLIK! stacjonarnie KLIK!


Znacie ten balsam? Miałyście jakieś kosmetyki tej firmy?
Jakie są Wasze ulubione "mazidła" do ciała?

Buziaki!:*

6/24/2014

Małe cudeńko do ust.

Witajcie Kochani!

 Ostatnio oszalałam na punkcie szminek pomadek itp. nadających kolor, dlatego muszę dbać, aby ładnie wyglądały one na moich ustach, a wiadomo, że mocne kolory prezentują się bez zarzutu jedynie na zadbanych i wypielęgnowanych ustach. Dziś chciałabym Wam przedstawić pewien produkt, któremu ostatnio powierzona była pielęgnacja moich ust. Mowa o Einstein lip therapy- balsamu do ust z witaminami A+E.
Produkt mieści się w niewielkim słoiczku o prostej szacie graficznej.
Wygląda troszkę jak jakiś medyczny specyfik, prawda? ;)
Balsam ma miodowy kolor, ale nałożony na usta tworzy transparentną powłoczkę oraz nadaje im delikatny połysk.
Produkt ten oczarował mnie od pierwszego użycia. Dlaczego? Za cudowny efekt chłodzenia, jaki funduje ustom. Wiadomo, zimą raczej nie jest to pożądane, ale teraz, gdy miejsce mają wysokie temperatury- ukojenie dla ust niesamowite. Po aplikacji balsamu na usta, odczuwalne jest mentolowe chłodzenie, które ja osobiście uwielbiam! Poza tym balsam spełnia swoje podstawowe zadanie- pielęgnuje usta. Nadaje im odpowiedniego poziomu nawilżenia, wygładza je. Nie mam problemu już ze skórkami, czy popękanymi ustami, co latem było u mnie normą. Działanie na najwyższym poziomie, choć przyznam, że w aplikowaniu owego balsamu na usta jestem wyjątkowo systematyczna i będąc w domu sięgam po niego dość często. Poza domem go nie używam, ze względu na jego aplikację, która nie jest zbyt higieniczna, ponieważ musimy używać  tym celu palca. I to chyba byłby jedyny minus tego balsamiku.

A wiecie co jest w nim najlepsze? Jego cena ... 2,99zł! w drogerii Epiekna24.pl
Kupując na Epiekna24.pl mamy pewność, że produkt nie był otwierany i nikt nie "grzebał" w nim, jak to czasem bywa w drogeriach stacjonarnych, ponieważ kosmetyk jest zabezpieczony przed tym.
Znacie ten balsamik?
Jakie są Wasze ulubione produkty do pielęgnacji ust?

Buziaki! :*

6/21/2014

Kilka nowości i zdobyczy z SH :)

Cześć Skarbeczki moje! :*

Daaaawno nie pokazywałam Wam nowości, a to dlatego, że byłam na zakupowym odwyku. Przez ponad półtora miesiąca udało mi się nie kupić ŻADNEGO kosmetyku itp. Jestem z siebie ogromnie dumna. "Odpoczynek" od zakupów dobrze mi zrobił (i mojemu budżetowi), ale jednak w czerwcu nie postanowiłam go kontynuować i tak oto moje zbiory kosmetyczne zasiliło kilka drobiazgów.

Z Rossmanna przybyły do mnie: Rexona, uroczy różowy piasek Wibo i żel do usuwania skórek.
Na wyprzedaży u Pogodowej skusiłam się na dwa produkty do włosów Sylveco (balsam już testuję i jak na razie polubiłam) oraz lakier p2.
Zagościło też u mnie czerwcowe pudełko Shiny Box- generalnie jestem zadowolona z zakupu, wszystko się przyda :D
A tu już kontynuacja współpracy z firmą Fitomed (to moja najdłuższa współpraca, która trwa już ponad rok!). Tym razem do testów wybrałam:

I jeszcze kilka rzeczy z lumpka :)

Zwiewna mgiełka w letnich barwach. 7zł
Sweterek (co prawda pora roku nie jest "swetrowa", ale jest tak uroczy, że nie mogłam go nie kupić, w dodatku świetnie na mnie leży). 14zł
No i zakup miesiąca ... zamszowe szpileczki w kolorze brudnego różu, ze złotym czubkiem. Ich stan wskazuje wyraźnie, iż chyba były założone tylko raz (o ile w ogóle). 25zł
Czyż nie są wspaniałe? :))
                                                          
Aaaa, spójrzcie, jak pięknie odrastają mi włosy :D Niedługo będę mogła na żel stawiać, haha :P
Nieee, to nie jest śmieszne, w sierpniu mam dwa wesela i muszę pokombinować co zrobić z moją fryzurą ...

Znacie coś z moich nowości?
Jak Wam się podobają moje łupy lumpeksowe?
A u Was co nowego w czerwcu przybyło?

Buziaki! :*

6/19/2014

Pachnące wieczory z Party Lite.

Witajcie Kochani! :)

Jak już pewnie wiecie bardzo lubię, gdy w moim domu unoszą się przyjemne dla nosa aromaty. Mój kominek jest w użytku na okrągło- nieważne czy zima, czy lato. Oczywiście zapach musi być adekwatny do pory roku ;) I tak oto, wieczory ostatnimi czasy umilają mi typowo letnie zapachy Party Lite.
Są to Wkłady ScentPlus o zapachach: Wild Strawberry, Bamboo Breeze i Juicy Clementine.
Pierwszy z nich, Wild Strawberry, jest idealnym odzwierciedleniem zapachu truskawek. Pachnie słodko, ale absolutnie niedusząco, z lekką nutą rześkości. Paliłam ten wkład jeszcze zanim nastał sezon truskawkowy i powiem jedno- jest tak autentyczny, że aż mi ślinka ciekała na myśl o truskawkach! Identycznie, jak w czasie palenia tego wosku, pachnie w moim domu, gdy mama robi dżem truskawkowy ;) Nie wiem jak, ale producentowi udało się zamieścić w tych małych kosteczkach zapach truskawek. Jestem na tak!

Bamboo Breeze to ulubiony zapach mojego męża. Wkład ten należy do grupy zapachów świeżych i lekkich. Ja wyczuwam w nim męską nutę- co bardzo lubię :) Gdy jego aromat unosi się w pokoju, łatwo przenieść się w wyobraźni na plażę, gdzie od morza powiewa wieczorny wietrzyk ... aaach, chciałoby się ;) Kojarzy mi się on właśnie z taką wakacyjną bryzą.

Juicy Clementine jest zapachem najsłodszym z tej trójki. Pachnie słodko, ale mało cytrusowo ;) Mimo swej dużej słodkości, nie przyprawia o mdłości, czy ból głowy. Jednak, gdy ktoś nie przepada za słodkimi zapachami, raczej mu się nie spodoba. Mi zabrakło w nim delikatnej rześkości, typowej dla zapachów owocowych. Ale "jadalny" jest jak najbardziej ;)

Kosteczki wszystkich tych wkładów dają bardzo intensywne zapachy. Żaden z nich mnie nie przytłaczał, nie był zbyt silny, czy nie do zniesienia. Wystarczy chwila palenia, a zapach wypełni całe pomieszczenie. Ponadto, co mnie bardzo zaskoczyło, zapachy te są wyczuwalne jeszcze następnego dnia od momentu palenia. Jedną kostkę można palić kilkukrotnie, choć wiadomo, że po kilku razach zapach będzie robił się słabszy, ale na całe szczęście niewyczuwalna jest spalenizna. Nazwy wkładów potrafią wiele powiedzieć o zapachu (zanim ja odpaliłam, po nazwie mniej więcej tak wyobrażałam sobie dany zapach, jak pachniał po odpaleniu). Zapachy te są idealne na obecną, letnią porę. Moim ulubieńcem z tej trójki jest Wild Strawberry.
Cena jednego takiego wkładu to 39zł, wydawać by się mogło, że dużo, ale porównując z cenami, wielkością (waga wkładu ScentPlus to aż 90,7g) i jakością tego typu produktów- cena jest jak najbardziej adekwatna. 

Produkty te mogłam poznać dzięki PartyLite Polska, za co dziękuję! :)
Współpraca
Przypominam też o ROZDANIU!

A u Was w domu czym pachnie latem?
Co palicie w kominku?

Pozdrawiam! :*