6/29/2016

Avon, Foot Works: Helthy, Intensive Callus Cream- krem intensywnie zmiękczający skórę stóp.

Hejka! :)

Krem intensywnie zmiękczający skórę stóp Healthy, z linii Foot Works,  firmy Avon, trafił do mnie przypadkiem. Pewnie sama nie skusiłabym się na jego zakup, ale skoro już znalazł się w mych zasobach, postanowiłam dać mu szansę i powierzyć jego działaniu dbanie o moje stopy. Chciałam, aby przygotował moje stopy do lata, bym nie wstydziła się wyjść w sandałach, czy klapkach, z obawy na zaniedbaną skórę stóp.
Krem znajduje się w tubce o pojemności 75 ml.
Opakowanie jest zakręcane.
Krem jest półprzeźroczysty, ma gęstą konsystencję.
A tak prezentuje się jego skład:

Moja opinia:
- krem ma dość delikatny zapach, w którym dominującą wonią jest mięta;
- konsystencja jego jest mocno treściwa, gęsta lecz mimo to produkt rozprowadza się na stópkach bardzo dobrze;
- wchłania się bez zarzutu, pozostawiając na skórze lekki film, jakby silikonową osłonkę, nie przeszkadza to jednak w "normalnym poruszaniu się"- stópki nie ślizgają się ;) wyjątek stanowi jednak nałożenie grubszej warstwy kremu, wtedy skóra ma już problem z wchłonięciem tej ilości, zatem najlepiej iść spać :D
- krem ten w odczuwalny sposób zmiękcza skórę stóp, likwiduje szorstkość, stopy w szybkim czasie stają się miękkie, gładkie i nawilżone;
- produkt pomaga zniwelować problem stwardniałej skóry na piętach i przypuszczam, że na pękające pięty również okazałby się dobrym "lekarstwem";
- ja sięgam po niego raz dziennie (na noc) i częstotliwość ta wystarcza mi, by móc dostrzec jego działanie i uznać je za wystarczające;
- ma całkiem niezły skład, jak na krem do stóp.

Cena: ok. 7zł
Dostępność: katalog- konsultantki Avon

Jeśli zastanawiacie się, jak ów krem znalazł się w moim posiadaniu, to kiedyś, gdy pracowałam w Avonie, znalazłam go w otrzymanej paczce- niespodziance. Cieszę się, że produkt ten do mnie trafił, bo pewnie sama na zakup bym się nie zdecydowała, a to dość dobry krem, do którego z chęcią powrócę. Skutecznie działa, a przy tym nie jest drogi. Choć za kosmetykami firmy Avon nie przepadam jakoś szczególnie, tak ten krem pozytywnie mnie zaskoczył. 


Znacie ten krem?
A może sięgaliście po inne produkty z linii Foot Works?
Jakiego kremu do stóp obecnie używacie?

 

6/26/2016

Moja ulubiona odżywka do włosów: Balea Oil Repair (Spulung).

Cześć Kochani!

Odżywek po moich włosach prześliznęło się wiele. I pewnie tak samo jest w Waszym przypadku. Jedne zadowalają, innym zdarza się być neutralnymi, a jeszcze inne rozczarowują. Moje włosy wymagające nie są, ale jak do tej pory trafiła się jedna odżywka, do której wracam z utęsknieniem. Oil Repair z serii Professional marki Balea, to produkt, który na stałe zagościł w pielęgnacji moich włosów. Zużyłam kilka opakowań i będąc w Niemczech nie odpuściłam sobie możliwości zakupu kolejnych (wychodzi taniej niż w Polsce). 
Odżywka (200 ml) znajduje się w tubce wykonanej z miękkiego plastiku. Łatwo jest ją z opakowania wydobyć, a żeby cieszyć się nią do ostatniej kropli, nie ma problemu, by tubkę rozciąć. 
Tubka, zamykana jest na "klik".
Odżywka ma białą barwę i ma dosyć rzadką konsystencję.
Skład: Aqua, glycerin, cetearyl alcohol, isopropyl palmitate, behentrimonium chloride, panthenol, isopropyl alcohol, argania spinosa kernel oil, parfum, hydrolyzed corn protein, hydrolyzed soy protein, hydrolyzed wheat protein, sodium benzoate, potassium sorbate, phenoxyethanol, citric acid.

Jakiś czas temu zmieniła się nieco szata graficzna i wraz z nowym opakowaniem, pojawił się też nieco odmieniony skład odżywki, nieznacznie się on wydłużył, a także panthenol "wskoczył" trochę wyżej. Ale jeśli chodzi o działanie starej i nowszej wersji- ja nie widzę różnicy. 

Odżywka ma bardzo ładny zapach. Daleki jest on od woni produktów naturalnych, ale dla mnie jest przyjemny, słodkawy, dość charakterystycznych dla kosmetyków zawierających olej arganowy. Nie wiem czy tylko ja mam takie odczucia, ale wydaje mi się, że produkty z dodatkiem tego składnika mają typowy słodki zapach. Ale to tak na marginesie. Mnie zapach odżywki przypadł do gustu. 
Konsystencja produktu jest rzadka, przez to odżywka może trochę uciekać między palcami. Z włosów na szczęście nie spływa, fajnie się na nich rozprowadza. 
Z działania, jak nietrudno się domyśleć, jestem bardzo zadowolona. Podczas spłukiwania, czuć, jak włosy prześlizgują się między palcami, nie są tępe i szorstkie. Gdy miałam dłuższe włosy, to w sytuacjach, gdy zostały poplątane podczas mycia, odżywka bez problemu radziła sobie z tym problemem. A po wyschnięciu czupryny, efekty cieszą mnie jeszcze bardziej. Włosy są sypkie, mięciutkie, takie ... lekkie. Nie są obciążone, ale też nie puszą się. Poza tym fryzura jest lśniąca, wygląda naprawdę zdrowo. Kosmetyk ów nie przyspiesza przetłuszczania włosów, choć mam do tego tendencję. 
Produkt marki Balea fajnie spisuje się też do mycia włosów. Dobrze spełnia się także w tej roli, przynosząc oczekiwane efekty- włosy są czyste, świeże, ale ja jednak tę metodę stosuję rzadko. Odżywki tej używam również do emulgacji oleju na włosach- na jakieś 20 minut przed myciem na "naolejowane" włosy nakładam odzywkę. Dzięki temu olej jest łatwiej z włosów zmyć.

Oprócz ciut za rzadkiej konsystencji, nie mam temu specyfikowi nic do zarzucenia. Nie podrażnił mi skóry, nie uczulił. A efekty jej działania są bardzo zadowalające. Jest to mój włosowy hit- niezaprzeczalnie!


Cena: ok 10zł w Polsce, 1,35 EUR w niemieckim DM-ie
Dostępność: drogerie internetowe, sklepiki z chemią niemiecką, DM

Znacie tę odżywkę?
Macie swój hit wśród tego typu produktów? 

6/22/2016

Recenzja: Mia Sheridan- "Stinger. Żądło namiętności".

Witajcie!


Tytuł: "Stinger. Żądło namiętności"
Autor: Mia Sheridan
Ilość stron: 408


Bohaterami książki jest dwójka młodych ludzi- studentka prawa Grace Hamilton oraz grający w filmach pornograficznych aktor heteroseksualny Carson- tytułowy Stinger. Postacie te poznajemy w hotelu Bellagio w Las Vegas, gdzie oboje przybyli na weekend. Przybywają osobno, nie znając się, każde w innym celu, na konferencje o odległych tematykach- no bo cóż ma wspólnego prawo z branżą erotyczną? I jak to często bywa, w książkach i w życiu, przypadek sprawia, że bohaterowie wpadają na siebie, a później kolejny raz- tym razem nie dosłownie. Wydaje się, że nie zbyt przypadli sobie do gustu, wręcz można rzec, że się nie znoszą, choć jedno drugiemu wyraźnie wpadło w oko. Relacja między Grace, a Carsonem zmienia się, gdy oboje zacinają się w windzie ... Później już wydarzenia nabierają tempa. Weekend, który dla obydwojga miał być wyjazdem "służbowym", zmienił się w trzy wyjątkowe dni. Carson wprowadza Grace w świat namiętnego seksu, uświadamia ją, jak powinna wyglądać miłość fizyczna, ale też, a może przede wszystkim, uczy młodą studentkę, jak czerpać radość życia. Te kilka dni zmienia także życie Stingera, doświadcza on nieznanych mu wcześniej uczuć, jest prawdziwie szczęśliwy. Niestety wraz z końcem weekendu, bohaterowie wracają do swoich poprzednich światów. Jednak światy te zmieniają się diametralnie. Mimo że między Grace a Carsonem narodziło się uczucie, to życie każdego z nich toczy się oddzielnie. Ale jedno dla drugiego stało się katalizatorem wielkich zmian. Zmian, które po kilku latach zupełniej rozłąki, przyczyniają się do ponownego spotkania bohaterów. Ich losy znów się ze sobą splatają i mimo trudności i przeciwności losu ... książka kończy się happy endem ;)

Losy bohaterów poznajemy w narracji pierwszoosobowej. Raz historia przedstawiana jest przez Grace, dalej znowu opowiada ją Stinger i tak na zmianę. Uważam, że jest to dobre posunięcie, bo w tego typu narracji opisy uczuć brzmią bardzo wiarygodnie, a ponadto łatwiej jest nam się z danym bohaterem utożsamić.
Książka napisana jest lekkim językiem. Nie znajdziemy w niej długich, monotonnych, nużących opisów. Jest za to sporo dialogów.

Tytuł książki kojarzy się jednoznacznie- to fakt. I owszem, lektura zawiera dużo opisów miłości fizycznej. Jednak nie jest to powieść emanująca tylko opisem doznań erotycznych. Książka dostarcza wielu emocji- przedstawione są sytuacje, które wywoływały mój śmiech, ale ukazane zostały także momenty, które ściskają za serce. Myślę, że tytuł nie do końca jest tym, z czym się kojarzy. "Żądło namiętności", to nie tylko namiętność w sensie fizycznym, ale też namiętne dążenie do realizacji własnych marzeń, do zmiany swojego życia, przemiany na lepsze. Namiętność fizyczna, która zrodziła się między bohaterami podczas weekendu, diametralnie odmieniła ich życie, stała się żądłem wielkich zmian. 

Jest to pierwsza powieść Mii Sheridan, jaką czytałam i przyznam, że pióro autorki zrobiło na mnie wrażenie. Jest to dzieło traktujące i miłości, o prawdziwym uczuciu, które zrodziło się w bardzo krótkim czasie i przez lata rozłąki nie wygasło. Ale książka też dotyka ważnych życiowych problemów, jak bolesne dzieciństwo bohaterów, czy handel ludźmi. Czasami zachowanie Grace i Carsona mnie denerwowało, ale też niektóre wydarzenia zmuszały do refleksji: "a co ja zrobiłabym w takiej sytuacji?". W książce znajdziemy również kilka zagadek, których autorka od razu nie wyjawia i w napięciu czekałam, aż dowiem się np. co Carson ujrzał podczas misji za wyważonymi drzwiami?  Historia przedstawiona w powieści "Żądło namiętności" miałaby szansę zdarzyć się współcześnie. Utwór na pierwszy rzut oka (tak, tak ocenianie książki po okładce i tytule) wydaje się być ot typowym romansidłem, choć w rzeczywistości jest ciekawą powieścią z wątkiem miłosnym w roli głównej, która dotyka ważnych kwestii egzystencjalnych.

Komu poleciłabym "Żądło namiętności"? Przede wszystkim kobietom lubiącym historie miłosne. Pomijając opisy scen erotycznych, to książka poprzez swą fabułę przypomina mi utwory Sparks'a, którego notabene uwielbiam! Utwór jest lekki, ale nie jest pustym romansidłem. Tej książki się nie czyta- ją się chłonie! ;)

Cena: 39,90 zł
Dostępność: Sensus

Czytaliście tę książkę?
Lubicie tego typu powieści?

 

6/19/2016

Bielenda: Algi morskie- kremowe serum do ciała. Tak pachnie lato!

Dzień dobry Skarby! :)

O tym jak ważne jest dbanie o nawilżenie ciała, chyba nie muszę nikomu tłumaczyć. Ładne ciało- to zadbane ciało i kropka. A dbamy o nie na różne sposoby, wśród których na pewno najdzie się wcieranie różnego rodzaju kremów, balsamów czy innych mazideł. O tym, co ostatnio troszczy się o nawilżenie mojego ciała, chcę dziś opowiedzieć. Produkt, o którym będzie mowa to kremowe serum do ciała odżywcze, z najnowszej linii Bielenda- algi morskie. 
Produkt znajduje się w plastikowym zakręcanym słoiczku o pojemności 200 ml.
Pod nakrętka znajduje się dodatkowe zabezpieczenie w postaci sreberka. 
Na opakowaniu znajdziemy takie informacji na temat produktu: 
Skład przedstawia się następująco:

Serum ma jasnozieloną barwę.
W średniej gęstości, lekkiej konsystencji zanurzone są zielone drobinki.

Moja opinia:
W tytule posta możecie przeczytać, że "tak pachnie lato!". W czym rzecz? Ano właśnie w zapachu owego serum. Od pierwszego niuchnięcia, zapach ten przywodzi mi na myśl zbliżającą się porę roku. Produkt ma bardzo świeży zapach, który kojarzy mi się z wiatrem wiejącym od wody, w bardzo upalne dni. Taka ciepła rześkość, o! Z jednej strony woń otula, ale jest też w niej coś orzeźwiającego. Gdyby istniały perfumy o takim zapachu- byłby idealne na lato! :)
Mimo zawartości masła shea (bardzo wysoko w składzie!) oraz parafiny (nie lubimy), serum ma lekką, musową konsystencję. Świetnie rozprowadza się na ciele i szybko wchłania. Nie pozostawia na skórze lepkiej, ani tłustej warstewki, natomiast bezpośrednio po nałożeniu wyczuwalnie zmiękcza skórę. Z działania jestem zadowolona. Serum odpowiednio nawilża moją skórę, nawet teraz, gdy jest ona wystawiana na działanie słońca, nie uległa odwodnieniu. Produkt utrzymuje skórę w dobrej kondycji: odżywia ją, regeneruje, nadaje jędrności. Ciało jest fajnie napięte oraz bardzo przyjemne w dotyku. I to wszystko przy używaniu produktu raz dziennie, po kąpieli. 
Serum zadowala mnie swoim wielopłaszczyznowym działaniem, a przy tym nie wykazuje negatywnego wpływu na skórę. Nie odnotowałam podrażnień, a także (mimo nieszczęsnej parafiny) nie zapchało w żadnym miejscu mojej skóry, choć moje ramiona i plecy są na to podatne. 
Podsumowując jest to produkt o idealnie letnim zapachu i działaniu w pełni zadowalającym. Jedynym minusem, jaki mogę mu przyznać jest zawartość parafiny, która troszeczkę slabo wygląda na tle dosyć bogatego i całkiem niezłego składu.

Znacie to serum?
A może poznaliście już inne produkty z linii ALGI MORSKIE?
Czym nawilżacie skórę podczas letnich dni?

6/14/2016

Nalewka różana. Przepis na nalewkę z płatków dzikiej róży.

Cześć Kochani!

Gdy udałam się na pobliską polankę, by nazbierać płatków na nalewkę, okazało się, że niektóre kwiaty dzikiej róży już zaczęły opadać! Spieszę więc, by podzielić się z Wami sprawdzonym przepisem na nalewkę różaną, gdyż to ostatni dzwonek, aby takowy trunek zrobić. A zrobić go naprawdę warto, bo każdy kto tej naleweczki spróbował- chwalił i doceniał jej walory smakowe. Spośród wszystkich domowych likierków, trunek z dzikiej róży jest moim ulubionym! 

Nalewka różana


1/2 l spirytusu
2 duże garści płatków dzikiej róży (ja biorę 3, wtedy nalewka jest bardziej aromatyczna i wybarwiona) 
1 kg cukru + 2 l wody --> zagotować i wystudzić
2 łyżki kwasku cytrynowego + 150 ml wody --> zagotować i wystudzić

Płatki róż umieścić w zakręcanym naczyniu (słój, duża butla). Zalać wystudzoną wodą z cukrem oraz wodą z kwaskiem. Następnie dodać spirytus. 
Odstawić na 12 dni, co drugi dzień potrząsać. Po tym czasie przecedzić i zlać do butelek. 


Prawda, że szybciutko się robi? No ba! 

Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko polecić Wam przygotowanie tej nalewki. Gwarantuję, że słodki smak i piękny różany aromat są w stanie umilić niejedno spotkanie, bądź zimowy wieczór spędzony z książką i kocem.

A jeśli macie ochotę na jeszcze jedną nalewkę to podsyłam przepis na nalewkę truskawkową.
Również bardzo smaczna, choć to różana jest moim faworytem. 


Lubicie degustować nalewki? 
Robicie tego typu trunki?
Macie swoją ulubioną?

6/13/2016

Nowość książkowa: Mia Sheridan "Calder. Narodziny odwagi".

Witajcie!

Dziś przychodzę, by przekazać Wam, co nowego słychać w książkowym świecie. Jeszcze nie zdążyłam zrecenzować zapowiadanej przed wyjazdem książki Mii Sheridan "Stinger. Żądło namiętności", a już lada dzień ukaże się kolejna, ciekawie zapowiadająca się lektura tej autorki. 


W najbliższą środę, 15-go czerwca, nakładem Grupy Wydawniczej HELION, premierę będzie miała kolejna już bestsellerowa książka Mii Sheridan: "Calder. Narodziny odwagi". 

Wyrusz z nimi w tę podróż, zobacz, jak próbują odnaleźć własne miejsce w świecie i nadać nowy sens życiu.
"Calder. Narodziny odwagi" to opowieść o walce dobra ze złem, o strachu i męstwie oraz o ponadczasowej prawdzie, że światło miłości potrafi rozświetlić największe mroki... 

Opis publikacji, jak też jej fragment znajdziecie na oficjalnej stronie książki:

Powyższy link przekierowuje również do miejsca, gdzie już teraz książkę możecie zakupić!

A na koniec zdradzę Wam jeszcze, że za nieco ponad miesiąc ukaże się książka będąca kontynuacją Caldera ... Ale więcej o tym opowiem kiedy indziej ;)


Kto z Was lubi spędzać wolny czas czytając książki?
Spotkaliście się już z książkami Mii Sheridan? Znacie tę autorkę?

6/10/2016

Vis Plantis- Avena Vital Care: serum wyciszające do skóry wrażliwej.

Cześć Kochani!

Już od dłuższego czasu prym wiedzie tendencja pokazująca, że sam krem dla twarzy to za mało. Bardzo często uzupełnieniem dla popularnych smarowideł są sera (od serum), które to cechuje przede wszystkim większe stężenie zawartych substancji. Powszechnie znane są sera nawilżające, ze śluzem ślimaka, jak też te zawierające witaminę C, ale rynek kosmetyczny prężnie się rozwija i różnorodność tego typu produktów wyraźnie się zwiększa. Mnie ostatnio dane było poznać serum wyciszające do skóry wrażliwej owies + bławatek, z linii Avena Vital Care, marki Vis Plantis, tworzonej przez Elfa Pharm.
Opakowanie zawierające serum umieszczone jest w tekturowym pudełeczku.
Na pudełku znajdziemy wiele informacji na temat produktu.
Skład serum:
Produkt znajduje się w plastikowym nieprzeźroczystym opakowaniu, o pojemności 30ml.
Zaopatrzone jest ono w pompkę typu air-less.
Serum ma białą barwę i niezbyt gęstą, lekką konsystencję.

Moja opinia

 

Kilka uwag technicznych:
Na jedną aplikację produktu wystarcza 1-2 pompki, gdy mam nieco przesuszoną skórę aplikuję większą ilość,a jeśli cera jest odpowiednio nawilżona, spokojnie wystarcza jedna doza serum. Produkt w związku z ty jest wydajny. Dzięki swej lekkiej, jakby żelowej konsystencji, kosmetyk świetnie rozprowadza się na twarzy i bardzo szybko wchłania. Na skórze pozostaje jednak delikatna warstewka, ale nie jest to tłusty, czy lepiący film. Produkt ma praktycznie niewyczuwalny zapach, jednak gdy już się mocniej zaciągnę, wyczuwam charakterystyczne naturalne nuty. 

Jak stosuję produkt? Jakie widzę efekty?
Producent zaleca stosowanie serum 2-3 razy w tygodniu. I z taką właśnie częstotliwością początkowo po nie sięgałam, bo bogaty skład produktu w nadmiarze mógłby cerę zbytnio obciążyć. Serum to aplikowałam na skórę na noc, by pomóc jej w regeneracji. Po całym dniu moja skóra często wymagała wyciszenia- makijaż oraz czynniki zewnętrzne niekoniecznie stanowią środowisko delikatne dla skóry. Zdarzało się, że po demakijażu w lustrze oglądałam zaczerwienioną buźkę. I właśnie wtedy szczególnie sięgałam i nadal sięgam po ów produkt. Serum działa zadowalająco, rano buzia jest ukojona, promienna. Podrażnienia i zaczerwienienia zostają ukojone. Łagodzące działanie serum jest zauważalne gołym okiem i nie ma co się nad tym dłużej rozwodzić. Początkowo używałam produktu regularnie, zgodnie z zaleceniami producenta, jednak poza wyciszaniem i kojeniem skóry nie dostrzegłam znacząco szerszego działania produktu, zatem stwierdziłam, że najlepiej będzie sięgać po nie wtedy, gdy skóra będzie potrzebowała jego działania. Owszem serum nawilża skórę, jednak jest to nawilżenie spektakularne. Nie zauważyłam, by serum zapychało skórę, bądź jakkolwiek wpływało na nią w negatywny sposób.

Jeszcze raz to samo, czyli podsumowanie:
Resumując, serum to spełnia swe podstawowe zadania związane z wyciszeniem i regeneracją skóry i robi to w widoczny, zadowalający sposób. Chętnie sięgam po ów produkt w przypadku zaczerwienienia bądź podrażnienia skóry, bo mam pewność, że w ciągu nocy pomoże mojej buźce zregenerować się i wrócić do pożądanego stanu. Warto mieć je w swoich zasobach, zwłaszcza, gdy jest się posiadaczką cery wrażliwej, skłonnej do podrażnień i zaczerwienień.

Cena: ok. 31zł

Znacie ów produkt?
Jakie sera goszczą obecnie w Waszych kosmetyczkach? 

6/06/2016

Wróciłam! :D | Zakupy z DM-u.

Cześć Skarby Kochane!

Jesteście? Mam nadzieję, że tak i że choć troszkę na mnie czekaliście. Po dwóch miesiącach powróciłam do Polski i wracam także na bloga. Strasznie brakowało mi pisania, niestety nie miałam takiej możliwości, ale teraz już wszystko wróci do normy ;) 

Na początek, po tej długiej przerwie (nigdy aż takiego zastoju nie było!), pokażę Wam swoje niemieckie zakupy z drogerii DM- słynnej chyba w całej blogosferze. To było takie moje małe marzonko, by odwiedzić tę krainę kosmetycznej rozpusty :P Zanim jeszcze wyjechałam namierzyłam gdzie w okolicy będę miała DM, zapisałam ulicę i później nie było przeproś- męczyłam Męża, aż w końcu dla świętego spokoju poszedł ze mną, by uszczęśliwić me spragnione kosmetyków serce :D Koniec końców wizyt w owej drogerii zaliczyłam dwie i zaopatrzyłam się w kosmetyki, które obejrzeć możecie poniżej. 

Żele pod prysznic Balea. Chyba najbardziej popularne DM-owe produkty. Zaopatrzyłam się w nieznane mi do tej pory wersje zapachowe, z których każda, po powąchaniu w domu, przypadła mi do gustu. Największe jednak 'love' dla żelu arbuzowego *.*
Ceny: 0,55 EUR / 300ml  0,75 EUR / 500ml

Produkty do włosów Balea. Szampon w wersji zapachowej MANGO, tak urzekł mnie swoim zapachem, że podczas drugiej wizyty kupiłam kolejny (na zapas, a co!). Odżywka PURES VOLUMEN to dla mnie nowość, ale miałam kiedyś szampon z tej serii i byłam zadowolona, więc z ciekawości kupiłam odżywkę. Natomiast odżywki OIL REPAIR nie są mi obce, bardzo dobrze spisuje się ów produkt na moich włosach, dlatego zaopatrzyłam się w dwie sztuki. 
Ceny: szampon 0,55 EUR, odżywka 1,35 EUR.

Pozostałe kosmetyki- również Balea. Rewelacyjny spray dezodoryzujący do butów (żałuję, że nie zrobiłam większego zapasu) cena: 1,45 EUR. Żele do golenia tej marki bardzo lubię i tę wersję zapachową także, cena: 1,15 EUR. Balsam do ciała to zakup przypadkowy, bo mając kilkanaście tego typu produktów w domu, na wyjazd nie zabrałam żadnego ... moja skóra szybko się upomniała o coś nawilżającego :P cena: 1,25 EUR. I krem do stóp, którego jestem bardzo ciekawa, cena: 1,25 EUR.

W DM-ie zrobiłam też niemałe zaopatrzenie dla Męża, ale to już mniej istotne, więc zaprezentowałam Wam jedynie moje małe zachcianki ;) A jak już przy zakupach jesteśmy, to jeszcze mały zoom na słodkie co nieco *.*

I tym słodkim akcentem kończę pierwszego posta, po długiej przerwie.
Cieszę się, że wróciłam, ale równie bardzo cieszę się z wyjazdu. 

Do następnego Kochani!
Dziękuję wszystkim, którzy czekali i nadal tu zaglądają :* :* :*