11/28/2015

Butterfly Liner Nr 3, Lovely. Zielona kreska na powiece.

Cześć Kochani! :)

Do niedawna mój makijaż oczu stanowiły jedynie pomalowane rzęsy. Ostatnio jednak, mając więcej czasu przed wyjściem, postanowiłam odejść od tej rutyny. Teraz często na moich powiekach gości kreska. Poza tradycyjną czarną "jaskółką" bardzo lubię tę, w zielonym kolorze, za której sprawą stoi eyeliner Lovely z serii Butterfly Liner. 
Eyeliner ma typowe dla tego rodzaju produktów opakowanie. Aplikuje się go cienkim pędzelkiem przymocowanym do nakrętki. 
Kolor, który posiadam to Nr 2 i jest to jasna zieleń.
Moja opinia:
Eyeliner bardzo wygodnie aplikuje się na powiekę. Jego konsystencja jest odpowiednia, nie wylewa się podczas aplikacji, poza zamierzoną część kreski. Precyzyjnie można uzyskać idealną linię za jednym pociągnięciem. Liner dość szybko zastyga, więc ewentualne poprawki trzeba wykonać w miarę sprawnie. Namalowana kreska nie odbija się na powiece (u mnie to szczególnie możliwe, z powodu opadających powiek) i nie rozmazuje- idealnie trzyma się przez cały czas. Ja często mam makijaż przez 12 godzin i po tym czasie kreska jest nienaruszona i wcale nie łatwo jest ją zmyć. 
Jeśli chodzi o kolor mimo, że jest to jaśniutka zieleń, to jest widoczna. Na pewno nie każdy dobrze czuje się w takich kolorach, mnie się natomiast podoba jak ów odcień linera współgra z moją tęczówką.
Cena, jak na Lovely przystało, jest niewielka, jakieś groszowe sprawy. I za te parę złotych otrzymujemy bardzo dobrej jakości produkt. Polecam! :)

A tak Butterfly Liner prezentuje się na powiece.

Posiadacie jakiś Butterfly Liner?
Jak Wam się podoba ów odcień?

11/20/2015

Zmysłowa Wiśnia- masło do ciała, Bielenda.

Hej Dzióbki ;)

Jesienna aura wymaga od nas szczególnej troski, jeśli chodzi o pielęgnację skóry. Na zewnątrz ziąb, któremu często towarzyszy wiatr i deszcz, a w pomieszczeniach ciepło wytwarzane przez kaloryfery. Skóra nie ma lekko w takich warunkach, dlatego pewnie nie tylko ja poświęcam tej kwestii sporo uwagi. Od produktu pielęgnacyjnego wymagam przede wszystkim, aby zadowalająco nawilżył moją skórę, ale też powinien posiadać inne cechy, które sprawią, że będę po niego chętnie sięgała, takie jak np. ładny zapach, czy łatwość wchłaniania. Kosmetykiem, któremu ostatnio powierzyłam misję dbania o moją skórę jest Masło do ciała Zmysłowa Wiśnia, Bielenda. 
Masełko znajduje się w plastikowym słoiczku o pojemności 200ml.
Na pudełeczku zostały umieszczone takie oto informacje:
Skład produktu:
Opakowanie jest zakręcane, a pod nakrętką znajduje się dodatkowe zabezpieczenie w postaci sreberka.
Masełko ma jasny różowo-fioletowy kolor, a jego konsystencja jest gęsta, ale niezbyt zbita.
Moja opinia:
- zapach masła jest słodki, a zarazem orzeźwiający, taka wisienka, ale nie jest to prawdziwy aromat tego owocu; woń produktu jest przyjemna dla nosa, ale czuć, że jednak perfumowana; 
- produkt nie pachnie za bardzo intensywnie, na skórze zapach czuć subtelnie, przez jakiś czas;
- konsystencja jest odpowiednia, łatwo się nabiera masełko z opakowania, bezproblemowo rozprowadza na skórze;
- pozytywnie zaskoczyła mnie szybkość wchłaniania owego produktu, myślałam, że połączenie, znajdującego się wysoko w składzie masła shea z parafiną, sprawi, że proces ten będzie dłuższy, ale jednak dzieje się to sprawnie i szybko;
- masło nie pozostawia na skórze tłustego, czy lepiącego filmu, po wchłonięciu się nadaje skórze aksamitnej miękkości;
- z nawilżenia, jakie zapewniło mi stosowanie produktu jestem w pełni usatysfakcjonowana, nie używam go codziennie, a moja skóra mimo to jest w dobrej kondycji- jest "mięsista", gładka i ładnie się prezentuje ;)
- nie wiem jakie są właściwości regeneracyjne owego masła, gdyż moja skóra nie była ostatnio wymagająca pod tym kątem;
- mimo zawartości parafiny, masło nie przyczyniło się do zapchania porów skóry, a tym samym do powstania niespodzianek (co zdarza mi się szczególnie na ramionach);
- produkt nie spowodował u mnie uczulenia, ani podrażnień.
Cena: 13-16 zł
Dostępność: widziałam je w wielu popularnych drogeriach i sklepach, więc nie powinno być problemu ze znalezieniem go ;)

Używaliście tego masła?
A może inne z owocowej serii Bielendy u Was gościło?

11/13/2015

Golden Rose Velvet Matte 13. Trzynastka na piątek trzynastego ;)

Cześć Skarby ;)

Serii pomadek Velvet Matte marki Golden Rose chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Jeśli nie są one Wam znane z faktu posiadania ich w swojej kosmetyczce, to na pewno trafiliście gdzieś na ich recenzję czy coś w tym stylu. Ja też już o nich pisałam, dokładnie o numerkach 04 i 24, a recenzje tę znajdziecie tutaj. Dziś jednak chciałabym pokazać Wam ostatnio mój ulubiony i często goszczący na mych ustach odcień o numerku 13. Dostałam go na Mikołajki (zeszłoroczne) od Kasi- dziękuję :*
Opakowanie chyba jest wszystkim znane z widzenia, charakterystyczne.
Pod numerkiem 13 skrywa się taki oto piękny, fuksjowy róż.
Co do opinii na temat jakości pomadki i komfortu jej noszenia, moje zdanie jest takie samo jak na temat jej zrecenzowanych "braci". Dla przypomnienia:
- wykończenie pomadki jest bardzo ładne, matowe, choć nie jest to mocny mat;
- kolor jest głęboki i wyraźny;
- pomadka jest bardzo trwała, jednak przy jedzeniu oraz piciu gorących napoi zaczyna się ścierać;
- generalnie nie wysusza ust, ale (!) noszona codziennie potrafi do tego doprowadzić;
- jej noszenie wymaga wypielęgnowanych ust, bez suchych skórek, gdyż na takowych prezentuje się nieciekawie;
- jest to tani produkt, koło dyszki kosztuje. 

 A tak prezentuje się swatch GR Velvet Matte 13.
Pomadka na ustach:
Na zdjęciu dostrzec możecie lekki połysk, ale nie jest to wykończenie pomadki (no, w końcu jest ona matowa), a odbicie światła lampy. Kolor jednak jest dość dobrze ukazany. 

Posiadacie pomadki GR z serii Velvet Matte?
Jak Wam się podoba trzynastka? ;)

11/10/2015

ChillBox Listopad. Zawartość i moje wrażenia.

Witajcie Kochani!

Dziś przybyło do mnie pewne pudełeczko, na które czekałam z niecierpliwością, od momentu jego zamówienia. Skusiłam się na nie przede wszystkim dlatego, że boxy te wydają mi się o wiele lepsze niż inne pudełka znane na rynku, a poza tym, edycja listopadowa miała być kakaowa *.* więc stwierdziłam, że to najlepsza okazja, by poznać ChillBox-a osobiście. 

ChillBox Listopad

Pudełeczko jest dość sporych rozmiarów, zwykłe, proste, ale estetyczne i na pewno się "na coś przyda" ;)
Zawartość pudełka opisana jest pokrótce na dołączonej kartce, na odwrocie której Dziewczyny RĘCZNIE napisały list do każdej z kupujących- bardzo sympatyczny gest :)
A zatem, co znajduje się w środku?

Organiczny multikrem z masłem shea i olejkiem jojoba, Bjobj.
Książkę "Anglik zakochany. Miłość w zapadłej dziurze we Francji", M.Sadler.
Daylight-a  Hot Chocolate Kringle Candle.
Żel pod prysznic żurawina/czekolada, Dresdner Essenz.
Kakao *.* Pizca del Mundo
Maska kakaowa, Yasumi.
Oprócz tego kilka kuponów rabatowych do różnych ciekawych sklepów.

I według listy to wszystko, ale ... w pudełeczku znalazł się jeszcze prezent w postaci maski SKIN79!

A cała zawartość prezentuje się tak dostojnie ;)

Co sądzę o listopadowym wydaniu ChillBox-a? Jest rewelacyjne! Wszystko cieszy tak bardzo! I krem i żel, książka i świeczka i maseczki, a do tego kakałko ... Można się "wyCHILLować"? Jasne, że tak! Kocham wszystko co kakaowe i książkowe i wstępnie kocham wszystko, co w pudełku się znalazło :D A jak przypadną mi poszczególne produkty do gustu, zapewne Wam o tym opowiem w osobnych recenzjach, na razie to tyle. Idę dalej cieszyć się pudełkiem :P

Aaaa! Dodam jeszcze, ze pudełko kosztuje 89zł już z przesyłką i można je zamówić w miesiącu poprzedzającym daną edycję (tzn. obecnie kupuje się grudniowe) i oczywiście w ciemno- no z małymi podpowiedziami, jak ładnie się poprosi Dziewczyny Chill-owe ;)

Jak Wam się podoba zawartość pudełeczka?
Znacie ChillBox-a?

11/07/2015

Glamid żel. Kwasowa pielęgnacja cery- z jakim skutkiem?

Cześć Kochani! :)

Wiele osób, zwłaszcza tych z problematyczną cerą, jesienią zaczyna kurację kwasami. Mniejsze lub większe ich stężenia w postaci kremów, czy toników aplikujemy na buźki, by poprzez złuszczanie poprawić stan cery. Kuracje kwasowe można przygotować samemu, korzystając z dostępnych półproduktów, ale, jeśli tak jak ja, się na tym nie znacie to lepiej wybrać coś dla siebie z bogatej oferty produktów gotowych. Ja mam w tej dziedzinie dwóch swoich ulubieńców, wspomnę o nich na koniec notki. Dziś chcę poznać Was z produktem, którym postanowiłam przygotować moją twarz na "kwaszenie" tej jesieni. Glamid żel, bo o nim mowa, nie jest zbyt rozpowszechniony, ciężko było mi znaleźć jakieś info na jego temat, ale stwierdziłam, że może warto go poznać ... Zapraszam na recenzję.
Tubka z żelem umieszczona jest w tekturowym pudełeczku.
Do opakowania dołączona jest ulotka, gdzie znajdziemy informacje na temat produktu, nie będę jej tu całej prezentowała, przedstawię to, co najistotniejsze.
50g żelu znajduje się w miękkiej tubce.
Opakowanie jest zakręcane.
Produkt ma postać dość rzadkiego, bezbarwnego żelu.
Moja opinia:
Żel ma kwaśnawy zapach, nie jest on intensywny i szybko ulatnia się ze skóry. 
Niewielka ilość produktu wystarcza na jednorazową aplikację, toteż żel jest specyfikiem wydajnym. Bezpośrednio po posmarowaniu twarzy, wydaje się ona mokra, jednak, gdy żel zastygnie (?) mam wrażenie, jakbym miała na buzi maseczkę peel-off. Jest to takie wyraźne uczucie ściągnięcia, troszkę dyskomfortowe, które długo się utrzymuje. Nie wiem jak długo, ponieważ żelu używam wyłącznie na noc, przed pójściem spać. Da się jednak do tej niedogodności przyzwyczaić. 
W momencie gdy zaczęłam używać tego żelu, moja twarz była pełna zaskórników zamkniętych oraz gościło na niej wiele niespodzianek, choć nie wyglądała jeszcze bardzo źle. Spodziewałam się, że ów produkt spowoduje wysyp (jeszcze większy), bądź łuszczenie skóry, jak to produkty kwasowe mają w zwyczaju, jednak nic takiego nie nastąpiło. Początkowo myślałam, że jest za słaby (stężenia kwasów są bardzo małe) i po prostu moja skóra na niego nie reaguje. Jednak z czasem zaczęłam dostrzegać co raz mniej zamkniętych zaskórników, a także buźkę atakowało mniej wyprysków. Tak więc jeśli chodzi o te dwa problemy, to żel pomógł je opanować, ale nie uporał się z nimi całkowicie. Od jakiegoś czasu stan mojej cery pozostaje bez zmian, więc chyba co miał zrobić ów specyfik, to już zrobił. Idealnie nie jest, ale jest lepiej niż zanim zaczęłam go używać. 
Pozostaje jeszcze jedna kwestia, czyli wada żelu Glamid. Otóż, uporał się on całkiem nieźle z zaskórnikami zamkniętymi, ale przysporzył mi wiele otwartych tego typu zmian. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. Problem otwartych zaskórników dotyczył, z różnym nasileniem, jedynie obszaru mojego nosa, a teraz są one dosłownie wszędzie! Na szczęście są niewielkie i gołym okiem ich nie widać, jednak przy białym świetle lampy widoczne są liczne czarne kropeczki w mojej skórze. 

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Glamid żel poprawił stan mojej cery, jednak przyglądając się jej nieco bardziej, widać, ze do doskonałości jeszcze jej daleko. Zamówiłam już mój niezawodny krem złuszczający- Pharmaceris T Sebo-Almond Peel 5% krem peelingujący I stopień złuszczania i doprowadzę moją twarz do porządku ;) Tak, to jest właśnie ten mój ulubieniec do "kwaszenia" buźki, a drugi z nich to aktywne serum korygujące Bielendy. 
Żelu Glamid raczej Wam nie polecam, niby stan cery poprawił, ale jeśli mam za to płacić otwartymi zaskórnikami, to ja dziękuję. Lepiej od razu zainwestować, w któryś z wyżej wymienionych produktów, gdyż one u mnie przyniosły na prawdę doskonałe efekty. 


Gdybyście jednak chcieli się przekonać, jak ów produkt działa na Waszą skórę, to szukać go możecie jedynie w aptekach, a cena za tubkę 50g wynosi ok. 30zł. 

Znacie ten żel?
Używacie kosmetyków z kwasami?
Macie swoich ulubieńców w tej dziedzinie? 

11/02/2015

Moje dwa drogeryjne hity: tusz do rzęs L'Oreal Volume Million Lashes So Couture oraz pomadka Bourjois Rouge Edition Velvet (odcień 05 Ole flamingo!). Czyli co warto kupić na promocji w Rossmannie.

Cześć Kochani! :)

Przez ostatnie kilka dni pewnie zdarzyło Wam się trafić na artykuł dotyczący tego, co warto kupić na promocji w Rossmannie, która swoją drogą dziś się zaczęła (gdyby ktoś nie wiedział). Ja chętnie czytam tego typu posty, bo dzięki nim można zwrócić uwagę na bardzo fajne produkty, których być może nie bralibyśmy pod uwagę planując swoje zakupy. Dzięki takim właśnie wpisom, podczas poprzedniej, majowej edycji promocji na kolorówkę, ja zaopatrzyłam się w dwa fantastyczne kosmetyki, które stały się moimi niekwestionowanymi HITAMI i na które, chciałabym zwrócić dziś Waszą uwagę.
Pewnie o nich słyszeliście niejednokrotnie, ale jeśli jeszcze nie znalazły się w Waszych kosmetyczkach, to chcę Was przekonać, żebyście dali im szansę. W regularnej cenie do najtańszych nie należą, ale dzięki takim akcjom jak -49% można mieć je za niewielkie pieniądze.

Moje dwa drogeryjne hity, któe warto kupić podczas promocji w Rossmannie to:
  • tusz do rzęs L'Oreal Volume Million Lashes So Couture 
  • pomadka Bourjois Rouge Edition Velvet (odcień 05 Ole flamingo!)


Tusz do rzęs L'Oreal Volume Million Lashes So Couture

Już samo opakowanie mascary przyciąga wzrok, prezentuje się bardzo elegancko.
Szczoteczka tuszu jest silikonowa, wygodnie i precyzyjnie maluje się nią rzęsy.
Dlaczego ów tusz jest moim hitem? Ponieważ pięknie prezentuje się na rzęsach, wydłuża je, pogrubia, a przy tym ładnie rozdziela, ma intensywny, głęboki odcień czerni i trzyma się na rzęsach idealnie- nic się nie osypuje, nie straszne są mu łzy (ach, ja wrażliwa!), dla mnie ideał! Ma idealną konsystencję, swój egzemplarz otworzyłam 5miesięcy temu i nadal spisuje się tak dobrze, jak za pierwszym razem ;) Przy tych wszystkich zaletach nie ma negatywnego wpływu na rzęsy- nie osłabia ich, a także nie podrażania oczu.
A tu możecie sobie zerknąć, jak wygląda oko niepomalowane oraz z dwoma warstwami tuszu.

Pomadka Bourjois Rouge Edition Velvet (odcień 05 Ole flamingo!)

Pomadki z tej serii mają opakowania nieco inne niż większość szminek, raczej przypominają one błyszczyk i też podobnie do błyszczyka aplikuje się je na usta.
 Kolor, który z całego serca Wam polecam to 05 Ole flamingo! choć posiadam jeszcze jedną pomadkę z tej serii- 11 So Hap'pink i jest dużo mniej trwała, nie wiem od czego to zależy ... Niemniej "piąteczka" jest idealna w każdym calu. Po pierwsze piękny głęboki kolor, który idealnie kryje usta i na pewno nie pozostanie niezauważony. Wiele osób chwaliło tę pomadkę, kiedy miałam ją na ustach, a na jednym z wesel nawet Pani Młoda chciała ją ode mnie pożyczyć, tak jej wpadła w oko ;) Druga sprawa to trwałość, która mnie wręcz zszokowała! Ole flamingo! jest nie do zdarcia, wytrzymuje picie, jedzenie i tak cały dzień, a najlepsze jest to, że i tak po tym wszystkim ciężko ją zmyć. Od kiedy ją kupiłam maluję nią usta na wszystkie wesela, spotkania ze znajomymi, czy inne imprezy, na których nie omieszkam spożywać posiłków, a mimo to nie muszę martwić się o poprawki. Jedyne czego pomadka ta nie lubi, to tłuste, gorące potrawy z grilla, przy tym już polega ;) Używam jej okazjonalnie i nie zauważyłam, by wysuszała usta, jednak nakładana codziennie myślę, że mogłaby się do tego przyczynić. Ja zazwyczaj nakładam na usta dwie cienkie warstwy, które idealnie zastygają, nie rozmazują się, nie migrują na zęby. Bourjois 05 Ole flamingo! to moja pomadka numer jeden, a mam w czym wybierać ;)
A na ustach prezentuje się tak:
Pomadka ma matowe wykończenie, na zdjęciu jest świeżo po aplikacji, jeszcze nie zastygnięta ;)

Podsumowując, zarówno tusz, jak i pomadka, są kosmetykami, co do których ja nie mam żadnych zastrzeżeń. Idealnie się prezentują, są niesamowicie trwałe, ja je uwielbiam i jest to miłość od pierwszego użycia! Pewnie w regularnej cenie nie skusiłabym się na te produkty, ale dzięki promocji miałam okazję je poznać i zachwycić się nimi, nie narażając przy tym mocno mojego portfela. Polecam po stokroć ;)

Znacie ten tusz lub pomadkę? Lubicie?
Zamierzacie skorzystać z promocji -49%? Co planujecie kupić?
A może już dziś byliście w Rossmannie?
Ciekawa jestem Waszych hitów, które można kupić obecnie taniej. Polecacie coś?