9/29/2016

Wygładzający peeling do stóp, No.36

Cześć Kochani!

Upsss! Znów troszeczkę mnie tu nie było ;/ Niestety nie udało mi się wygospodarować wcześniej czasu, by zasiąść do komputera i napisać notkę. Powoli jednak ogarniam się w tym wszystkim, nowa praca trochę przewróciła w moim życiu, ale już łapię rytm ;)

Dawno nie pisałam o produktach do stóp, co nie znaczy, że takowych nie używam. Wręcz przeciwnie, bo o stopy dbam i lubię gdy ładnie się prezentują. Nie wyobrażam sobie zatem, by nie sięgać po peeling przeznaczony dla tego obszaru. Złuszczanie naskórka jest istotnym elementem pielęgnacji, a za zadanie to odpowiedzialny jest u mnie ostatnio wygładzający peeling do stóp, gruboziarnisty, No.36.

Produkt znajduje się w tubce o pojemności 50ml.
Opakowanie jest zakręcane, a produkt wydobywa się przez niewielki otwór.
 Tak pisze o nim producent:
Skład peelingu przedstawia się następująco:
Drobinki peelingu są bardzo liczne, ale czy jest on gruboziarnisty? Polemizowałabym.

Moja opinia:
Zapach peelingu nie jest charakterystyczny, nie wyróżnia się niczym szczególnym, ot woń produktu kosmetycznego. Jeśli chodzi o konsystencję, to raczej jest ona typowa dla peelingów, gęsta, średnio zbita. Mimo niewielkiego opakowania, zdzierak ów jest wydajny, wystarcza niewielka ilość, by wykonać zabieg peelingowania. Produkt bardzo dobrze rozprowadza się na stopach, nie ześlizguje się. Jak już wspomniałam, drobinki peelingu są bardzo liczne, a dodatkowo dość ostre, co uważam za plus. Są one jednak niewielkie i nazwanie produktu gruboziarnistym to dosłownie i w przenośni- wyolbrzymienie ;) Niemniej, peeling spisuje się bardzo dobrze. Radzi sobie z usuwaniem zrogowaciałego naskórka. Po zabiegu stopy są bardzo mięciutkie, gładkie i przyjemne w dotyku. Dodam tylko, że moje stopy są całkiem zadbane, nie żałuję im kremowania, czy też moczenia w kąpielach solankowych. Nie wiem zatem, jak produkt spisałby się w przypadku mocno zrogowaciałej skóry. U mnie otrzymuje pozytywną ocenę. 

Często sięgacie po peelingi do stóp?
A może zabieg ten uważacie za zbędny?
Macie swojego ulubieńca w tej dziedzinie? 

9/18/2016

Oliwka do skórek: Love Life Manicure Oil, SPN NAILS.

Witajcie Skarby!

Rzadko u mnie pojawiają się wpisy "pazurkowe"- zarówno odnoszące się do pielęgnacji skórek i paznokci, jak i te prezentujące zdobienia. Jakoś nie jest to moja ulubiona dziedzina w sferze urodowej i często traktuję ją "po macoszemu". Nie oznacza to jednak, że całkowicie sobie w tej kwestii odpuszczam. Ostatnio postanowiłam wreszcie wziąć się za swoje skórki. Na szczęście nie mam nawyku skubania ich, ale często bywały wysuszone (no niestety, sam krem do rąk nie wystarcza), co przekładało się na mało estetyczny wygląd dłoni i paznokci. Zmotywowana, by pożegnać suche skórki, sięgnęłam po Oliwkę Elixir do Manicure Love Life, firmy SPN NAILS.
Oliwka znajduje się w szklanej buteleczce o pojemności 18 ml. Aplikuje się ją za pomocą pędzelka- podobnie jak lakier do paznokci. 
Nietrudno się domyśleć konsystencji produktu- rzadka.
Na buteleczce znajdziemy informacje na temat produktu oraz skład:
Moja opinia:
Rzadko kiedy zdarza się, by produkt rozkochał mnie w sobie od momentu odkręcenia buteleczki. Zastanawiacie się jak to możliwe? Oj, gdybyście powąchali tę oliwkę, wszystkie pytania, by zniknęły. Jak ona pachnie! Cudownie, ekskluzywnie, romantycznie- a do tego ten fantastyczny zapach jest dość intensywny. W przypadku wersji Love Life woń inspirowana jest nutą zapachową perfum La Vist Es Belle, Lancome, ale są też dostępne inne warianty zapachowe tych oliwek. Już choruję na perfumy, które stały się inspiracją woni owej oliwki, zapach idealny! Gdy wcieram elixir na noc, to rano czuć jeszcze ów zapach.
Oliwkę jest bardzo łatwo wetrzeć w paznokcie oraz skórki, szybko się wchłania. Natychmiastowo zmiękcza i wygładza skórki. Natomiast regularne jej stosowanie, pozwala utrzymać je w dobrej kondycji- bez zadziorków i przesuszeń, należycie nawilżone. Oliwka odpowiednio regeneruje obszar wokół paznokcia, po zabiegu wycinania skórek. Ale też sprawia, że zabieg ten mogę wykonywać rzadziej, skórki wolniej zarastają na pazurki. Produkt ma też dobroczynne działanie dla paznokci, wzmacnia je oraz zapobiega rozdwajaniu- należy jednak pamiętać o systematycznym aplikowaniu. 
Do regularnego sięgania po ów produkt, skutecznie zachęcił mnie jego zapach. Jak już wspomniałam, nie jestem ekspertem w dziedzinie pielęgnacji paznokci i często ten obszar zaniedbuję. Tu ze względu na cudowną woń, produkt często jest w użyciu, a efekty, jakie przyniosło stosowanie tego specyfiku, bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. Ponadto jest to produkt wydajny, więc tym bardziej ma moje uznanie. 
Cena: 25zł/18ml

Sięgacie po oliwki do pielęgnacji skórek?
Czy może w inny sposób dbacie o ten obszar?

9/15/2016

Recenzja książki: "Prawo Mojżesza", Amy Harmon.

Cześć Kochani! :)


Tytuł: Prawo Mojżesza
Autor: Amy Harmon
Ilość stron: 360


Nietrudno się domyśleć, iż głównym bohaterem książki jest Mojżesz. Jego imię nie jest przypadkowe, bowiem ma on coś wspólnego z Mojżeszem biblijnym- został znaleziony w koszu oraz nazwać można go prorokiem, żyje jednak w czasach współczesnych. Jego życie już od narodzin jest bardzo skomplikowane, gdyż urodziła go matka narkomanka, która porzuciła go. Uzależnienie matki odcisnęło jednak piętno w mózgu chłopaka, przez co jeszcze bardziej problematyczne było jego życie. Mojżesz nie był zwykłym młodzieńcem, raczej stronił od ludzi, którzy z resztą i tak go nie akceptowali. Miał on niezwykły talent do malowania, czym wyrażał swoje ... wizje. Z czasem dowiadujemy się skąd wizje te brały się w głowie chłopaka, co je napędzało. Mojżesz otrzymał dar, który też rozpatrywać można, jako przekleństwo. 
Szczególną rolę w życiu młodzieńca odgrywa jego prababka Kathleen, która wychowała go, otoczyła miłością i znała sekret tego, co w głowie młodzieńca się działo. Po jej śmierci życie Mojżesza diametralnie się zmienia, trafia on bowiem do szpitala psychiatrycznego, gdzie szokuje wszystkich, udowadniając, że wcale nie jest obłąkany, a to co widzi, to znaki, jakie dają mu ludzie zmarli. Drugą ważną osobą dla Mojżesza, choć początkowo zupełnie mu obojętną, staje się Georgia, dziewczyna, która mimo ciężkiego charakteru bohatera, uparcie dąży, by chłopak zainteresował się nią. Konsekwencje tego uczucia przynoszą Georgii, a później i Mojżeszowi wiele łez i smutku, nie jest to bynajmniej miłość szczęśliwa i pełna wzniosłych, romantycznych momentów. Wymieniając osoby, które bliskie były głównemu bohaterowi, należy wspomnieć też o postaci Taga, przyjaciela poznanego w szpitalu psychiatrycznym.

Genezę imienia bohatera już znamy, a co zatem oznacza tytuł książki? Mojżesz Amy Harmon, wzorem Mojżesza biblijnego, mającego dekalog, tworzy swoje prawa. Prawa, które wynikają z jego "inności", które pomagają mu przetrwać w otaczającego go rzeczywistości. Ja jednak polemizowałabym ze słusznością tych praw.

Od razu powiedzmy sobie, że nie jest to lekka książka. Nie da się przy niej, kolokwialnie mówić, "odmóżdżyć". By ogarnąć to, co dzieje się w głowie bohatera, trzeba naprawdę być skupionym na lekturze, ale z racji na lekkie pióro autorki, bardzo łatwo zatracić się w tym świecie. Świat Mojżesza, początkowo zagadkowy, z czasem staje się szokujący, trudny do wyobrażenia, ale jednak prawdziwy. W książce bardzo dużo się dzieje, zero monotonii, nowe postacie i sytuacje oraz fakty, które powoli zaczynają się ze sobą łączyć.
Jeśli o mnie chodzi, to rzadko sięgam po książki, które głęboko dotykają psychiki człowieka, wkraczają w jej nadludzkie sfery, wzbudzając przy tym tyle emocji. Czasami miałam wrażenie, że wiem co bohater czuje w danej chwili, chcąc nie chcąc tak się wciągałam, że utożsamiałam się z Mojżeszem, choć normalnym człowiekiem to on nie był. Ale nie dało się inaczej, tę książkę przeżywa się bardzo głęboko. I co istotne, wcale nie jest łatwo odłożyć ją na półkę, z myślą: "jutro będę czytać dalej". Powiedzieć, że "Prawo Mojżesza" wciąga, to nic nie powiedzieć.

Dostępność: Sensus
Cena: 39,90zł


Czytaliście tę książkę?
Lubicie lektury poruszające tematykę psychiki człowieka?
A może raczej stawiacie na lekkie książki?

9/12/2016

Bielenda, Ekspert Czystej Skóry- nawilżający płyn micelarny oraz nawilżający żel do mycia twarzy.

Hejka!

Pewnie się powtórzę, ale pielęgnacja twarzy jest moim "konikiem". Wiadomo, twarz jest wizytówką i zależy mi, by prezentowała się jak najlepiej. O ten obszar dbam szczególnie, poświęcając mu wiele uwagi. Mam sprawdzone produkty, do których wracam, ale też nie zamykam się na poznawanie nowości- zawsze jest szansa, że trafię na kosmetyk, który zawładnie moją pielęgnacją.
Od pewnego czasu goszczą u mnie nowości firmy Bielenda, z linii Ekspert Czystej Skóry, a mianowicie nawilżający płyn micelarny oraz nawilżający żel do mycia twarzy.

Zarówno płyn micelarny, jak i żel do mycia twarzy są kosmetykami przeznaczonymi do każdego rodzaju cery. Jak nietrudno zauważyć, obydwa produkty pochodzą z serii nawilżającej.

Nawilżający płyn micelarny

Kosmetyk znajduje się w dość dużej, bo 400 mililitrowej butelce, wykonanej z przeźroczystego plastiku. Opakowanie zamykane jest na "klik", a otwór, przez który wydobywamy produkt jest odpowiedniej wielkości, nie ma obaw, że wylejemy płynu za dużo.
Skład płynu przedstawia się następująco:
A obietnice producenta oraz wszelkie informacje o produkcie znajdziecie TUTAJ.

Moja opinia:
Konsystencja w przypadku tego typu produktu jest raczej sprawą oczywistą- płyn jest wodnisty. Podoba mi się jego zapach, gdyż jest bardzo świeży, acz nienachalny. 
Działanie produktu jest w pełni satysfakcjonujące. Płyn świetnie radzi sobie ze zmyciem makijażu, również zaskakująco szybko  rozpuszcza tusz do rzęs oraz szminki- nawet te matowe. Oczywiście wielkim plusem jest, że nie szczypie w oczy. Używam go także przed ponowną aplikacją kremu z filtrem w ciągu dnia i wtedy też ładnie zbiera z twarzy zanieczyszczenia oraz dostarcza przyjemnego odświeżenia. Kolejnym niewątpliwym plusem jest to, że twarz po użyciu owego kosmetyku nie lepi się, ani też nie pozostaje uraczona tłustym filmem. Buzia jest przyjemna w dotyku, delikatnie nawilżona, nie czuć ściągnięcia. Ponadto produkt nie podrażnia, ani tez nie wpływa niekorzystnie na stan cery. Wydajność oceniam jako bardzo dobrą. 

Nawilżający żel do mycia twarzy

Opakowanie żelu to tubka, stojąca na "głowie", której pojemność wynosi 150ml i zamykana jest ona na "klik". 
Żel, podobnie jak płyn z tej serii, ma jasnoniebieski kolor, a jego konsystencja jest niezbyt gęsta.
TUTAJ znajdziecie szczegółowe informacje na temat produktu.
 
Moja opinia:
Oczywiście, z działania płynu jestem zadowolona, co nie zmienia jednak faktu, że wolę mieć pewność, iż twarz jest dokładnie oczyszczona. Dlatego też, zawsze domywam ją żelem. Żel, który widzicie powyżej ma równie świeży zapach, jak jego micelarny brat. Podczas mycia wytwarza delikatną piankę, przypominającą emulsję. Mimo iż pieni się delikatnie, to niewielka ilość produktu wystarcza, by umyć twarz, co przekłada się na wydajność produktu. Buzia po umyciu jest odświeżona i oczyszczona, aczkolwiek nie skrzypiąca. Płyn pozostawia skórę miękką i zdaje się ją leciutko nawilżyć, choć nie oczekujmy tu spektakularnego nawilżenia, które zastąpi krem. Twarz jednak nie jest ściągnięta i nie woła od razu po myciu "pić!". Produkt jest dla skóry delikatny, czego się spodziewałam, gdyż nie zawiera w składzie SLS i SLES. Nie podrażnia i nie uczula.


Z obydwu produktów jestem zadowolona, mimo iż mam wymagającą cerę. Kosmetyki te podołały zadaniom, jakie przed nimi stanęły. Skąd wiem, że oczyszczają skutecznie? Ano stąd, że wszelkie zaniedbania w pielęgnacji, w tym niedokładne oczyszczenie twarzy, skutkują u mnie pogorszeniem stanu cery, a to nie nastąpiło, po używaniu wyżej opisanego duetu. Jestem na TAK!

Znacie te produkty?
Spotkaliście się już z linią Ekspert Czystej Skóry?
Chętnie poznam Waszych ekspertów w dziedzinie oczyszczania!

9/07/2016

Recenzja książki: "Slow Burn. Kropla drąży skałę" K. Bromberg

Hej Kochani!

Troszkę mnie nie było- dla mnie tydzień bez bloga to wręcz dużo! ale już wracam. Miałam trochę zawirowań w życiu prywatnym, ale bardzo pozytywnych, które pochłonęły trochę mojego czasu. A dziś przybywam z recenzją książki, bo dawno tego typu wpis się nie pojawił, a ja czytam niemalże codziennie, więc muszę troszkę nadgonić z publikacją opinii o przeczytanych książkach. 

Tytuł: Slow Burn. Kropla drąży skałę.
Autor: K.Bromberg
Ilość stron: 400

Główni bohaterowie książki to Haddie Montgomery "City" oraz Bekcett Daniels "Country", których to poznajemy tuż po weselu ich przyjaciół, gdzie oboje byli świadkami. Ich losy nie są splecione, owszem znali się już wcześniej, ale nic ich nie łączyło. Aż do nocy, po weselu. Miał to być romans na jedną noc. Haddie w ten sposób próbowała zatracić się po śmierci siostry. Ale z czasem między bohaterami zaczęło rodzić się coś więcej. Had nie dopuszczała do siebie myśli, że może kochać Danielsa, wypierała z siebie to uczucie, gdyż uważała, że powód, który nią kieruje, daje jej na to przyzwolenie. Becks natomiast uparcie dążył, by z dziewczyną łączył go nie tylko seks. W pewnym momencie w Had coś drgnęło, postanowiła dać szansę rodzącej się miłości. Ale wtedy w jej życiu wydarzyła się kolejna tragedia, która sprawiła, że Haddie całkowicie zerwała kontakty z Country'm. Dzięki pomocy przyjaciół Bekcett poznaje prawdziwą przyczynę ostatnich zachowań City i udaje mu się dotrzeć do jej serca. Razem walczą z tym, co spotkało Haddie, a dziewczyna poznaje, na czym polega prawdziwa miłość.

Gdy zaczęłam zapoznawać się z lekturą "Slow Burn. Kropla drąży skałę", pierwsza moja myśl była w stylu: "Oho, kolejny Grey". Zaraz na początku mamy dość szczegółowy opis aktu miłosnego. Jednak w całej treści książki, aż tak wielu scen erotycznych nie było, więc moje pierwsze wrażenie okazało się mylne. Ale pikantne sceny są jak najbardziej pasującym elementem w ukazanej historii. Historii miłości, która jak się wydawało jednej ze stron- nie miała możliwości się narodzić.
Tytuł książki jest bardzo trafiony. Wszyscy znamy przysłowie o kropli, która drąży skałę i tu pasuje ono idealnie. Bekcett walczy i dąży do tego, by złamać twarde z pozoru serce Haddie.
Z tej dwójki bohaterów zdecydowanie moim ulubieńcem stał się Becks- i wcale nie przez jego umiejętności łóżkowe, haha :P Jest to facet, który się nie poddaje, uparcie realizuje swoje zamiary, a przy tym potrafi zachować spokój i klasę. Z kolei Haddie dla mnie momentami była irytująca. Okej, była w żałobie, jej życiem rządziła obawa, a później wręcz strach. Ale to nie powód, by zachowywać się jak mała, rozkapryszona dziewczynka, która nie liczy się  z innymi osobami, której wydaje się, że lepiej wie, czego inni potrzebują. Dobrze jednak, że w końcu dorosła i dojrzała do uczucia, bo zasłużyła na tę miłość, a ten, który ją ofiarował, na odwzajemnienie uczucia.
Książka ta jest powieścią miłosną. Ale nie jest to płytka historia, love story pełne erotyzmu. Nie, powieść ta porusza ważne tematy, dylematy ludzkie. Ukazuje życie, takim, jakie jest, a nie przedstawia je jako słodką sielankę. Ale nawet w bólu i cierpieniu, a może nawet zwłaszcza wtedy, trzeba otwierać się na miłość.

Pierwszy raz miałam styczność z piórem K.Bromberg i przyznam, że piśmiennictwo tej autorki przypadło mi do gustu. Książka napisana jest lekkim językiem, przyjemnie się ją czyta i można się zrelaksować przy jej lekturze. Owszem, historia ukazana na kartach książki jest ciekawa, ale potrafiłam ją odłożyć, gdy w trakcie czytania ogarniał mnie sen. Niemniej, chętnie sięgałam po nią następnego wieczora, by dalej móc śledzić losy Haddie i Becketta.

Cena: 39,90 zł
Dostępność: Sensus

Czytaliście już jakąś książkę tej autorki?
A może akurat tę?