2/28/2016

Lumpeksowe zdobycze, luty 2016.

Hejka! :)

Dziś zaprezentuję Wam swoje ostanie lumpeksowe zdobycze. Tego typu posty są chętnie przez Was oglądane, często też wyszukujecie hasła związane z SH i trafiacie dzięki nim na mojego bloga. Ostatnio była posucha, jeśli chodzi o posty związane z lumpami, bo zwyczajnie nie miałam czasu, by odwiedzać second hand-y. Ale wreszcie miałam chwilkę i kilka perełek udało mi się wyszukać. Nie przedłużając zatem, zapraszam na przegląd zdobyczy z SH. 

Kurtka jeansowa, dość udana podróbka Burberry, 12zł.
Nie, nie kupiłam jej ze względu na "metkę", nie mam parcia na ciuchy od projektantów, po prostu mi się spodobała. 
Spódniczka w kratkę, Atmosphere, 10 zł.
Ma fajny materiał, ładnie się układa, no i wydaje mi się, że ze względu na stonowaną kolorystykę, będzie pasować do wielu bluzek.
"Pluszak podomowy", Love to lounge, 8.5zł.
Odzienie to nazwałam pluszakiem, bo wykonane jest z cieplutkiego, kocykowego materiału. Uwielbiam po kąpaniu założyć to wdzianko na piżamkę ;)
Eleganckie spodnie, Miss Selfridge, 8.5zł.
Właśnie takich eleganckich spodni brakowało w mojej szafie. Długość 7/8 niekoniecznie jest przeze mnie lubiana, ale spodnie świetnie się na mnie prezentują. Dzięki zaszewkom/zakładkom fajnie się układają.
Cienki sweterek, Stradivarius, 10zł.
Bluzeczka, Zara, 14zł.
Koszulka, Verson, 9zł (nowa).
Góra od stroju kąpielowego, River Island, 6.5zł (nowy).

I to by było na tyle, jeśli chodzi o moje perełki z lumpeksu, które wyszperałam w lutym.
Piszcie koniecznie, czy coś wpadło Wam w oko, a także pochwalcie się co Wam udało się ostatnio upolować! 

Odwiedzacie SH?
Może macie swój ulubiony, do którego chodzicie regularnie?

2/23/2016

Sayen- krem normalizujący (acne control cream).

Hej Kochani! :)

Pielęgnacja twarzy to obszar, któremu poświęcam najwięcej czasu i uwagi. Moja cera idealna nie jest, choć wierzę, że w końcu doprowadzę ją do porządku i jak na razie (obym nie zapeszyła), wszystko idzie w dobrym kierunku i powiedzieć mogę, że jestem zadowolona z jej obecnego stanu. Comiesięczny wysyp trochę mi napaskudził, ale już wszystko ładnie się goi i przyznam, że ogólnie jest dość dobrze, ale więcej o tym wspomnę później.
Był czas, że usilnie próbowałam się przestawić na naturalną pielęgnację cery. Początkowo efekty nawet były widoczne, na plus, jednak z czasem skóra chyba za bardzo przyzwyczaiła się do ubogich składów kosmetyków i znów zaczęły pojawiać się problemy. Całkowicie nie zrezygnowałam z naturalnej pielęgnacji (używam hydrolatów, czarnego mydła, czasami sięgam po oleje), ale powróciłam do aptecznych kremów z kwasami. Po pewnym czasie do pielęgnacji włączyłam również krem normalizujący, profesjonalnej marki Sayen.
Słoiczek z kremem umieszczony jest w kartonowym pudełeczku.
Znajdziemy na nim trochę informacji na temat produktu, a po więcej zapraszam TUTAJ.
Skład produktu:
Przyznam, że skład nie spodobał mi się. Owszem, znajdziemy w nim kilka ciekawych komponentów takich jak np. glinka, oleje, czy ekstrakt z tymianku, ale niestety tych mniej lubianych substancji (np. PEG-100) jest więcej. Ale oprócz składu istotna jest też receptura, dlatego nie skreśliłam produktu, mimo że na pierwszy rzut oka mnie nie powalił.
W kremie nie znajdziemy:
  • Parabenów
  • Soli aluminium
  • Parafiny
  • Silikonów
  • Związków SLS i SLES
Produkt znajduje się w słoiczku wykonanym z grubego szkła. Jest ono dość solidne, gdyż przeżyło upadek na płytki z dość znacznej wysokości. Słoiczek ma pojemność 50ml.
Krem ma jasnozielony kolor. Jego konsystencja jest odpowiednia: nie za rzadka, nie za gęsta, charakterystycznie "mokra"- nie umiem tego inaczej określić ;)
Moja opinia:
- krem ma bardzo świeży, dość intensywny zapach, który kojarzy mi się z wiatrem i zielonym kolorem, podoba mi się i przyznam, że dawno nie miałam tak ładnie pachnącego kremu do twarzy;
- dzięki swej konsystencji produkt bardzo dobrze rozprowadza się na skórze;
- szybko się wchłania, nie pozostawia tłustego, czy lepiącego filmu, choć pod palcami wyczuwalna jest zostawiana przez niego powłoczka;
- krem nie matuje skóry intensywnie, sprawia, że prezentuje się ona po prostu zdrowo, ale w żadnym wypadku nie błyszczy się;
- produkt nadaje się pod makijaż, bardzo dobrze współgra z płynnym podkładem, nie powoduje jego wrzenia się, ani też nie skraca trwałości;
- bardzo ładnie, dogłębnie nawilża skórę, mimo kwasowych kuracji, moja skóra nie jest przesuszona;
- krem odżywia skórę, nadaje jej zdrowego wyglądu, wydaje mi się, że stała się ona bardziej mięsista;
- po miesiącu codziennego stosowania, mogę stwierdzić, że stan mojej cery poprawił się; zapewne nie jest to jedynie zasługa tego kremu, ale dopiero po włączeniu go do mojej pielęgnacji, zauważyłam znaczną poprawę w wyglądzie skóry; wraz z odpowiednio dobraną pielęgnacją zrobił dobrą robotę, stanowi taką kropkę nad "i"; 
- z mojej twarzy zniknęła podskórna "kaszka" -zaskórniki zamknięte, dużo rzadziej pojawiają się niedoskonałości, choć podkreślam raz jeszcze, że ów krem sam cudów nie zdziałał, ale dotychczasowa pielęgnacja bez tego produktu, nie przynosiła tak zadowalających efektów;
- nie zapycha (w związku z powyższym to raczej logiczne), aczkolwiek obawiałam się tego z uwagi na bogaty skład;
- to czego brakuje mi w tym kremie to słabe właściwości kojące (tudzież ich brak), nadal występują obszary, gdzie moja skóra jest podrażniona i zaczerwieniona w miejscach po niedoskonałościach, choć sam krem skóry nie podrażnia, ani też nie wywołał uczulenia;
- jest to produkt wydajny, po miesiącu codziennego stosowania, zostało mi ponad pół słoiczka kremu.

Podsumowując, jest to dobry produkt dla problematycznej cery. Włączenie go do pielęgnacji przyniosło zadowalające, widoczne gołym okiem rezultaty. Ta sama pielęgnacja praktykowana wcześniej, nie przynosiła tak dobrych efektów bez owego kremu. Warto pamiętać, że produkt rzadko kiedy w pojedynkę wpłynie znacząco na poprawę cery, ale czasami może okazać się, że to właśnie jego brakowało wśród dobrze dobranego arsenału pielęgnacyjnego. 

Cena: 69zł / 50ml
Dostępność: Sklep Sayen

Znacie ten krem?
Sięgaliście po inne produkty tej marki?
Chętnie poznam Wasze ulubione kremy do twarzy!

2/18/2016

Olej z Sacha Inchi.

Witajcie !

Oleje już na dobre wpisały się do grona produktów pielęgnacyjnych. Najpierw nieśmiało pokazywały na co je stać dbając o włosy, a teraz używane są na wielu różnych obszarach. I pomyśleć, że czasami jedna buteleczka dobrze dobranego oleju może zadbać o włosy, cerę, skórki i paznokcie ... Ja poznałam już wiele olei i choć nie każdy został polubiony np. przez włosy, czy twarz, to żadna buteleczka się nie zmarnowała, bo zawsze olej znalazł zastosowanie na innym obszarze.
Jeśli chodzi o bohatera dzisiejszego posta- olej z Sacha Inchi , to przyznam, że dopóki u mnie nie zagościł, to nawet nie słyszałam o jego istnieniu ... Czy warto było poznać ten tajemniczy olej?
Do buteleczki dołączona jest karteczka, na której znajdują się informacje odnośnie produktu.
Olej znajduje się w buteleczce o pojemności 50ml, wykonanej z ciemnego szkła.
Olej jest praktycznie bezbarwny, choć można w nim dostrzec jaśniutkie żółte tony.

Moja opinia:
Już od pierwszego użycia zaskoczył mnie zapach produktu. Ale było (i jest) to pozytywne zaskoczenie, bowiem jest to najładniej pachnący olej jaki znam. Zazwyczaj tego typu produkty są bezwonne, bądź mają lekkie zapachy, mało charakterystyczne. Olej z Sacha Inchi ma świeży i intensywny zapach, którymi przypomina woń trawy (takiej z łąki- wolę uściślić ;)).

Olej z Sacha Inchi jest najmniej tłustym olejem z jakim miałam do czynienia. Jest niemalże wodnisty i zaskakująco szybko, jak na olej, wchłania się w skórę, choć oczywiście nie do matu.

I skoro już o skórze zaczęłam to przedstawię jego działanie najpierw na tym obszarze. Jako, że moja cera jest mieszana, skłonna do powstawania niedoskonałości, codzienne olejowanie nie jest dla niej wskazane, gdyż może ją rozpulchnić, co nic dobrego nie przyniesie. W związku z tym po olej ten sięgam 1-2 razy w tygodniu, na noc. Co zauważyłam? Rano budzę się z ładnie nawilżoną, odżywioną i ładnie napiętą skórą. Zauważalne jest także jej wyciszenie, zmniejszenie zaczerwienień i podrażnień, olej łagodząco wpływa na cerę, co mnie szczególnie cieszy. Wiele olei już używałam, jednak żaden z nich nie miał aż tak szybko zauważalnych właściwości regenerujących. Przy niewielkiej częstotliwości używania na twarz, nie jestem w stanie stwierdzić, czy produkt ów zapycha cerę regularnie używany, jednak stosowany doraźnie, nie pogarsza jej stanu.

Olej ten bardzo polubiły moje włosy. Po pierwsze bardzo łatwo jest go zmyć- wystarcza jedno mycie włosów, nigdy nie zdarzyło mi się, aby go nie domyć. Olej ów bardzo ładnie nawilża włosy, nadaje im miękkości i blasku. Stają się dociążone- nie puszą się, ale jednocześnie nie są obciążone i nie przetłuszczają się szybciej. Moje włosy bardzo polubiły się z olejem z Sacha Inchi i na chwilę obecną, jeśli chodzi o olejowanie włosów, zajmuje on pierwsze miejsce wraz z olejem z avocado. 

Podsumowując, olej o którym przedtem nawet nie słyszałam, na stałe zagości w mojej pielęgnacji. Sprawdza się on u mnie zarówno w pielęgnacji twarzy, jak i włosów- przynosi zadowalające efekty, a do tego ma ten charakterystyczny zapach ;) A z informacji na jego temat zamieszczonych na dołączonej karteczce, wynika, że powinien się on sprawdzić jeszcze na wielu innych obszarach! Choć ja nie sprawdziłam go w każdej z możliwych ról ;)
Cena: 10zł / 10ml
Dostępność: Elamo

Znacie ten olej?
Macie swoich olejowych ulubieńców? 

2/13/2016

Cytrynowa pasta do zębów z białą glinką i szałwią, Bjobj.

Cześć Skarby! :)

Pewnie większość z Was, podobnie jak i ja do tej pory, używa zwykłych drogeryjnych past do zębów. Wcale mnie to nie dziwi, są one powszechnie dostępne, w przystępnej cenie, a reklamy telewizyjne kuszą przedstawiając szereg ich właściwości. Z resztą, o czym w ogóle mowa, nawet bez reklam, każdy człowiek dbający o higienę jamy ustnej po pastę będzie sięgał. Ale to, czy zwykłe pasty do zębów są dobrym wyborem to już kwestia sporna. Wiele się mówi o szkodliwym działaniu fluoru, stanowiska w tej sprawie są różne, ale ja się nad tym nie będę rozwodzić, chociażby ze względu na brak fachowej wiedzy. Zwykłe pasty zawierają przeważnie również SLS-y, przed którymi tak mocno się bronimy. Dlatego dziś, chcę przedstawić alternatywę dla zwykłej pasy, a mianowicie pastę ekologiczną. Cytrynowa pasta do zębów z białą glinką i szałwią marki Bjobj jest pierwszym eko produktem do zębów z jakim miałam do czynienia. 
Pasta znajduje się w tubce o pojemności 75 ml.
Opakowanie zamykane jest na "klik", co ułatwia korzystanie z produktu.
Skład pasty prezentuje się następująco:
 Produkt ma lekko żelową konsystencję oraz żółtą barwę.

Moja opinia:
Pasta ma słodko- cytrynowy smak, który przez pewien czas czuć w ustach, jednak nie trwa to długo. Początkowo ciężko było mi się odzwyczaić od mocno miętowych past, po których długo czuć było miętę w ustach. Z kolei, gdy po kilku tygodniach używania tej pasty, sięgnęłam po pastę zwykłą, nie mogłam się przyzwyczaić do jej "mocy" :P Tak, czy inaczej różnica w smaku jest. Mimo że produkt nie pozostawia miętowego oddechu, to długo jest on świeży, do czego przyczynia się zapewne zawarty w paście ekstrakt z szałwii. 
Pasta nie pieni się zbyt intensywnie, powiedziałabym nawet, że słabo. Jednak taka sama ilość pasty ekologicznej, jak zwykłej, wystarcza, by dokładnie oczyścić zęby. Wystarczy jedynie przyzwyczaić się do  mniejszej ilości piany podczas szczotkowania. Także wydajność owej pasty porównywalna jest z wydajnością pasty drogeryjnej. 
Pasta bardzo dobrze oczyszcza zęby, na długi czas zapobiega płytce nazębnej- zęby są "śliskie" naprawdę długo i mam wrażenie, że dłużej niż po zwykłej paście. Czy zapobiega próchnicy i kamieniowi nazębnemu? Żeby to stwierdzić musiałabym prowadzić test pod okiem stomatologa, zatem nie wiem. 
Zauważyć natomiast mogę delikatne wybielenie zębów. Zwykłe pasty wybielające dają większy efekt, ale one rozpulchniają szkliwo, co szybko prowadzi do próchnicy (dlatego ja już dawno z nich zrezygnowałam, co moja stomatolog szybko zauważyła, stwierdzając, że wzmocniły mi się zęby). Tutaj efekt wybielenia jest delikatny, ale za to nie zaszkodzi zębom, gdyż odpowiada za niego zawarta w paście biała glinka oraz olejek cytrynowy. 

Pasta ta na pewno będzie odpowiednia dla osób z wrażliwymi dziąsłami, gdyż jest ona łagodna.

Zwrócić na nią uwagę powinny również osoby, mające problem z powstawaniem niedoskonałości wokół ust. W wielu przypadkach są za to odpowiedzialne SLS-y zawarte w zwykłych pastach, dlatego warto zrobić taki eksperyment i sięgnąć po pastę, która ich nie zawiera- może akurat problem zniknie? 

Ja jestem bardzo zadowolona z produktu. Nie "nie zasilam" swojego organizmu badziewiami typu fluor czy właśnie SLS-y (a przez jamę ustną dostaje się ich do organizmu naprawdę dużo), a mimo to moje zęby są zadbane we wcale nie gorszym stopniu niż zwykłą pastą. 


Cena: ok. 22 zł
Dostępność: BioBeauty - choć na chwilę obecną nie ma jej w sprzedaży, za to dostępne są inne warianty past marki Bjobj, które także mam ochotę wypróbować ;)

Uwaga, wpisując kod BLOG, w dziale kasa po skompletowaniu całego zamówienia, otrzymujecie rabat 10% na pełen asortyment produktów dostępnych w sklepie BioBeauty !!!

A czy Wy sięgacie po ekologiczne pasty?
Może macie jakąś godną polecenia?

2/05/2016

Peeling algowy do ciała, LillaMai.

Hejka! :)

Dziś wyjątkowo przybywam z recenzją miniaturki. Zazwyczaj produkty w niestandardowych opakowaniach nie pozwalają mi się poznać na tyle, by o nich napisać, jednak w tym wypadku jest inaczej, bo ta miniaturka wcale nie jest taka mała, a poza tym tego typu produkty nie wymagają, by używać ich codziennie przez kilka tygodni, by dostrzec ich działanie. Produkt poznałam na tyle, że mogłam wyrobić sobie zdanie na jego temat i dziś chciałabym Was z nim zapoznać. Miniaturka, o której mowa to peeling algowy do ciała LillaMai.  
Standardowa wersja peelingu znajduje się w słoiczku o pojemności 120ml, zaś miniaturka którą posiadam zawiera 50ml produktu. 
Informacje umieszczone na opakowaniu:
Skład, moim zdaniem bardzo ładny.
Peeling ma kremową konsystencję.
Drobinki peelingu (zmielony koralowiec) są bardzo maleńkie, ale liczne.
Moja opinia:
- peeling ma ładny, charakterystyczny zapach- świeży, dość intensywny, mnie bardzo się podoba, choć ciężko znaleźć porównanie do tej woni;
- konsystencja produktu jest kremowa, niezbyt gęsta, ale też nie rzadka, peeling idealnie rozprowadza się na skórze i nie spływa z niej;
- drobinki peelingujące są niewielkie, ale liczne i dość ostre;
- peeling spełnia swoje zadanie, jakim jest złuszczanie, bez zastrzeżeń- bezpośrednio po "zabiegu" przez chwilę skóra jest zaczerwieniona, co świadczy o dość intensywnym ścieraniu;
- produkt sprawia, że skóra jest wygładzona, niesamowicie przyjemna w dotyku, mięciutka, wyraźnie wyczuwalne jest jego działanie;
- mimo zawartości masła shea i kakaowego oraz olei, peeling nie zostawia tłustej warstwy na skórze, łatwo jest go spłukać;
- po użyciu peelingu nie jest wymagane balsamowanie skóry, gdyż produkt sam ma właściwości nawilżające, a wszystko to za sprawą wyżej wspomnianych dobroci ;)
- nie potrzeba go wiele, by wypeelingować ciało, właściwie, to gdy wzięłam go nieco bardziej od serca, to drobinki straciły na intensywności tarcia, także w tym przypadku im więcej tym lepiej, wcale się nie sprawdza, a produkt dzięki temu staje się wydajny;
- nie podrażnia, ani też nie uczula.

Jestem nim zachwycona i z całą pewnością jest to najlepszy peeling, jaki do tej pory używałam. 

Cena: ok. 51zł/120ml

Używaliście tego peelingu?
Znacie inne produkty tej marki? Polecacie?
Macie swoje ulubione peelingi?